Bo inflacja ma charakter przede wszystkim podażowy. Wiem,y jakie są jej przyczyny: to pandemia i spowodowane przez nią zaburzenia w łańcuchach dostaw oraz kryzys energetyczny. Teraz wzrost cen energii przekłada się na ceny innych towarów i usług. Musimy zaczekać, aż te dostosowania cen do nowych realiów się dokonają. Jeżeli źródła inflacji są po stronie podażowej, to nie ma sensu tłumienie popytu. To jest prosta droga do recesji. Recesja wywołana zbyt wysokimi stopami może prowadzić do problemów z dostosowaniem się podaży. W dłuższym terminie zadziałać może postęp technologiczny, tak jak w latach 70. XX w. Firmy nauczą się funkcjonować przy wyższych kosztach energii, w ramach nowych łańcuchów dostaw. Podnoszenie stóp procentowych im tego nie ułatwi.
Konsekwentnie przyspiesza też inflacja bazowa, która nie obejmuje cen żywności i energii. We wrześniu, jak szacują ekonomiści, zbliżyła się do 11 proc. rocznie. Jak rozumiem, wynika to w dużej mierze właśnie z tego, że firmy przenoszą rosnące koszty na ceny swoich towarów i usług. To nie byłoby możliwe w warunkach słabego popytu. Może inflacja ma też źródła popytowe, na które polityka pieniężna może oddziaływać?
Pandemia sprawiła, że część popytu konsumpcyjnego nie była wtedy realizowana. Ten odłożony popyt ujawnił się później i to rzeczywiście pozwoliło firmom podnosić ceny. Przedsiębiorstwa widziały, że podwyżki cen nie zmniejszają sprzedaży. Ale moim zdaniem ten proces jest na wyczerpaniu. Dochodzimy do momentu, gdy konsumenci nie będą akceptowali podwyżek cen. W niektórych branżach, np. w budownictwie i handlu dobrami trwałego użytku, to już widać. Moim zdaniem dotychczasowe podwyżki stóp były wystarczające, aby wygasić nadmierny popyt. Już teraz nie przekracza on potencjału produkcyjnego gospodarki, tzn. luka popytowa nie jest już dodatnia. Dalsze tłumienie popytu byłoby prostą drogą do recesji i wzrostu bezrobocia, a tego chcemy uniknąć.
Mandat NBP jest jednoznaczny: celem jest utrzymywanie niskiej inflacji. Bank centralny może wspierać politykę gospodarczą rządu, czyli np. troszczyć się o tempo wzrostu gospodarczego, tylko o tyle, o ile nie koliduje to z realizacją podstawowego celu. Dzisiaj, gdy inflacja jest powyżej celu w całym horyzoncie oddziaływania polityki pieniężnej, taka kolizja nie jest ewidentna?
Stoimy przed takim wyborem: albo walka z inflacją będzie dłuższa i łagodniejsza, ale bezpieczna, albo szokowa, ale ryzykowna. Możemy szybko stłumić inflację, ale to będzie jak w żarcie: operacja się udała, ale pacjent zmarł. Terapia szokowa spowodowałaby falę upadłości firm i gwałtowny wzrost bezrobocia. Z tego nie jest łatwo wyjść. Bezrobocie charakteryzuje się silną inercją.
Obawy o wzrost bezrobocia nie są na wyrost? Wśród ekonomistów popularna jest teza, że z powodów demograficznych taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Firmy borykają się z niedoborem pracowników, więc będą ich „chomikowały”, żeby nie narażać się na ryzyko, że później – już w warunkach ożywienia – nie będą mogły zapełnić wakatów.