Jak podał w piątek GUS, wskaźnik cen konsumpcyjnych (CPI), główna miara inflacji w Polsce, wzrósł w kwietniu o 12,4 proc. rok do roku po zwyżce o 11 proc. marcu. To oznacza, że inflacja była minimalnie wyższa niż 12,3 proc., jak sugerował wstępny szacunek GUS sprzed dwóch tygodni.
Ta rewizja nie wpływa na szerszy obraz: inflacja w Polsce jest najwyższa od lat 90. XX w. i przyspiesza bardziej, niż ktokolwiek mógł oczekiwać. W ubiegłym miesiącu już 10 raz z rzędu przebiła większość prognoz ekonomistów. Pod koniec kwietnia, zanim GUS pokazał swój wstępny szacunek, ekonomiści przeciętnie oceniali, że inflacja przyspieszyła do 11,7 proc., a z wynikiem powyżej 12 proc. liczyli się tylko dwaj spośród 23 uczestników naszej ankiety.
Miesięczny wzrost cen (2 proc.) był w kwietniu wyraźnie mniejszy niż w marcu, gdy wyniósł 3,2 proc., najwięcej od 1996 r. Trudno to jednak uznać za pocieszenie, bo kwietniowy wynik też należy do najwyższych w ostatnich dekadach. W dwa miesiące CPI wzrósł tak, jak powinien wzrosnąć w dwa lata, gdyby inflacja była zgodna z celem NBP (2,5 proc. rocznie).
Kołem zamachowym inflacji w ostatnich miesiącach są głównie konsekwencje ataku Rosji na Ukrainę: wzrost cen surowców energetycznych i rolnych. Przejawia się to tym, że od kilku miesięcy konsekwentnie towary drożeją szybciej niż usługi, które są pod większym wpływem krajowych czynników, takich jak płace. W kwietniu towary podrożały o 13,1 proc. rok do roku, po 11,6 proc. w marcu, podczas gdy ceny usług wzrosły o 10,1 proc. po 9,1 proc. miesiąc wcześniej.