Zgodnie z projektem przyjętym przez Radę Ministrów limit dla deficytu w budżecie państwa na ten rok zostaje zwiększony o 56,3 mld zł do 240,3 mld zł.
Czytaj więcej
Dziura w kasie państwa jeszcze w tym roku ma poszybować do 240 mld zł. W krótkim okresie może to być strategiczny ruch odciążający przyszłoroczny budżet. Ale można też zapytać, czy rząd Donalda Tuska w ogóle myśli o zacieśnieniu fiskalnym?
Dochody państwa mniejsze, niż zakładano
Minister finansów Andrzej Domański wyjaśnia, że zmiany są konieczne, bo dochody budżetowe idą znacznie gorzej, niż planowano (m.in. z powodu inflacji niższej od zakładanej na ten rok w ustawie budżetowej). Łącznie z różnych źródeł (w tym z wpływów podatkowych, ale też np. ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2) zabraknąć może aż 56,3 mld zł. Ich plan w nowelizacji zmniejszono więc z 682 mld zł do 626 mld zł. Nie będzie żadnych cięć po stronie wydatków, których limit ma wynieść 866 mld zł.
Opozycyjny PiS, który w ubiegłym roku wywindował deficyt finansów publicznych aż do 5,3 proc. PKB, co spowodowało wszczęcie przez Brukselę procedury nadmiernego deficytu wobec Polski, grzmi już o „dziurze Tuska”. Jednak reakcja rynków finansowych na plany nowelizacji budżetu jest umiarkowana. Dzień po jego ogłoszeniu rentowność dziesięcioletnich obligacji Skarbu Państwa nawet delikatnie spadła.
Ekonomiści krytykują sam pomysł zmiany ustawy budżetowej. – Co do zasady uważam, że bieżące wykonanie budżetu państwa nie jest drastycznie złe i można byłoby zmieścić się w obecnym limicie deficytu nawet bez zmian w ustawie – komentuje Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao. – Patrząc z tego punktu widzenia, można ocenić, że obecna nowelizacja jest raczej podyktowana chęcią „przesunięcia” części przyszłorocznych wydatków jeszcze na ten rok, tak by zmniejszyć napięcia i być może deficyt w 2025 r. To taki zabieg mający ułatwić zarządzanie płynnością budżetu – mówi nam Pogorzelski.