W branży meblarskiej czy AGD było trochę, ale tylko trochę, lepiej. Przykładowo polskie fabryki wyprodukowały 667 tys. sztuk krzeseł i kanap (tzw. mebli do siedzenia), czyli dwa razy mniej niż w kwietniu ubiegłego roku, cztery razy mniej regałów i półek (tzw. meble używane w pokojach), trzy razy mniej kuchenek elektrycznych, trzy razy mniej lodówek (spadek z 284 tys. sztuk do 94 tys). O załamaniu można mówić też w przypadku odzieży i obuwia. Takich wyników też można było się spodziewać, skoro praktycznie w całej Europie zamknięte były sklepy inne niż spożywcze.
Jeśli coś rosło, to głównie produkcja towarów pierwszej potrzeby, czyli głównie żywności i artykułów higienicznych (choć nie we wszystkich kategoriach) czy leków.
Pytanie, co będzie działo się w kolejnych miesiącach? – Można podejrzewać, że kwiecień wyznaczył dołek, z którego można się już tylko odbijać w górę – uważa Piotr Bielski. – Kolejne etapy odmrażania gospodarki powodują, że produkcja i sprzedaż są stopniowo przywracane. W maju, czerwcu powinno być więc lepiej – dodaje.
– Z rynku dochodzą sygnały, że sytuacja zaczęła się poprawiać. Ruszają, choć nie pełną mocą, fabryki samochodów, firmy meblowe otrzymują zmówienia nawet z Włoch, więc załamanie z kwietnia nie powinno się powtórzyć – analizuje też Marcin Mazurek, ekonomista mBanku.
Ale nie ma się co łudzić, że produkcja dóbr trwałego użytku szybko wróci do poziomu sprzed pandemii – ostrzegają zgodnie ekonomiści. – Najwcześniej może to nastąpić w 2021 r., a odrabianie strat potrwa jeszcze dłużej – ocenia Mazurek.
Wszystko zależy od zachowań konsumentów, a tu prognozy nie są najlepsze. – Po odmrożeniu gospodarki zapewne dojdzie do pewnego odreagowania, ludzie zaczną realizować tzw. odroczoną konsumpcję – mówi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Ale potem może przyjść bardzo niebezpieczny szok popytowy i o boomie konsumpcyjnym możemy zapomnieć na wiele miesięcy – ocenia też Wojciech Matysiak z Banku Pekao SA.