2020 r. jest najgorszy w historii branży gastronomicznej, uderzanej skutkami kolejnych lockdownów, podczas których sprzedaż mogła być prowadzona tylko na wynos lub z dostawą. W efekcie – jak wynika z raportu firmy Stava, który opisujemy jako pierwsi – wartość rynku spadła o 15 proc. To wynik znacznie lepszy niż wcześniejsze prognozy, ale i tak ta branża jest jedną z głównych ofiar pandemii.
Zamykanie gospodarki spowodowało istną eksplozję zamówień składanych telefonicznie, osobiście i – coraz częściej – online. Stanowiły one już 44 proc. rynku, a co czwarte zamówienie zostało złożone online. – Polacy nadal najchętniej zamawiają jedzenie z dostawą, dzwoniąc do restauracji, ale segment zamówień online urósł w porównaniu z 2019 r. o 67 proc. i osiągnął wartość 2,3 mld zł – mówi Paweł Aksamit, prezes firmy Stava. – Dość istotnie wzrosła średnia wartość rachunku w dowozie, bo o 10,1 proc. Zmieniło się również to, w jaki sposób płacimy za jedzenie z dostawą.
Prezes Aksamit podkreśla, iż w zeszłym roku po raz pierwszy, od kiedy jego firma przygotowuje raporty o rynku dowozu jedzenia, udział płatności gotówką w całym „torcie" płatności spadł poniżej 40 proc., do 32,2 proc.
Stava podaje, że zmieniły się również pory, w jakich Polacy zamawiają jedzenie, a dobowy szczyt zamówień znacząco się wydłużył – zaczynał się w okolicach południa i trwał aż do godziny 20. – W okresach lockdownów rzadziej przemieszczaliśmy się między biurem a domem w godzinach 16–18, a częściej, niż w poprzednich latach, zamawialiśmy w tym czasie posiłki z dowozem – mówi Paweł Aksamit. – Cały czas szczytowym okresem w ciągu tygodnia, jeżeli chodzi o dowozy, są weekendy. Dniem, w którym Polacy zamawiają jedzenie z dostawą, najczęściej pozostaje niedziela.