Na pytanie czy - tak jak robi to rząd PiS - w związku z kryzysem na granicy Polski z Białorusią, na której koczuje grupa uchodźców, wysłałby wojsko na granicę, Siemoniak odparł, że "za ochronę granicy w czasie pokoju odpowiada Straż Graniczna oraz minister spraw wewnętrznych i administracji, który jest nieobecny w tym kryzysie". - Nie ma też wicepremiera ds. bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego, który jest wprost desygnowany do zarządzania tą sprawą - dodał.
Z kolei minister obrony, w ocenie Siemoniaka, "zapowiadając budowę płotu" na granicy Polski z Białorusią "trochę wychodzi ze swojej roli".
Mimo to - jak dodał Siemoniak - "sama obecność żołnierzy" na granicy "nie jest niczym nadzwyczajnym". - W sytuacjach kryzysowych żołnierze wspierają inne służby, w zeszłym roku stali na granicach, gdy wprowadzono kontrole w związku z epidemią, pomagają także administracji rządowej np. w przypadku klęsk żywiołowych - zaznaczył. Jak dodał "niepotrzebne emocje budzi fakt, że nie wiadomo, kto nimi dowodzi, kto i za co jest odpowiedzialny".
W kontekście budowy płotu na granicy Polski z Białorusią Siemoniak stwierdził, że "nie ma murów, których nie można obejść, podkopać czy zniszczyć". - Z punktu widzenia rządzących jest to działanie mocno propagandowe - dodał.
Jednocześnie były wiceszef MON zwracał uwagę, że uchodźcy znajdujący się na granicy Polski z Białorusią "nie doszli do Polski na piechotę, tylko przylecieli samolotami na Białoruś". - Ten proceder organizują białoruskie firmy i służby. Łukaszenka powinien otrzymać bardzo silny sygnał z UE, że jest to coś kompletnie nieakceptowalnego - stwierdził.