Od 1 stycznia Wielka Brytania opuściła unijny rynek, co oznacza faktyczny rozwód po blisko półwieczu wspólnego pożycia. Nowe relacje miały być przyjazne, bo pozostajemy sąsiadami, łączy nas wymiana gospodarcza i ciągle identyczne normy, wreszcie do wynegocjowania pozostaje ciągle wiele rzeczy, od usług finansowych, przez relacje energetyczne, po politykę zagraniczną. Ale na razie więcej w nich napięcia niż przyjaźni.
Czytaj także: Brexit uderzy w polski eksport. Miliardowe straty
Zaczęło się od kanapek z szynką brytyjskich kierowców wjeżdżających do Holandii. Tamtejsi celnicy konfiskowali prowiant wjeżdżających, powołując się na przepisy sanitarne. Sprawa szybko trafiła na czołówki brytyjskich gazet. I choć, co do zasady, Holendrzy mieli rację, to z pewnością przynajmniej w pierwszych tygodniach po rozejściu się można było na takie przypadki reagować z większą tolerancją.
Poważniej wygląda sytuacja z dostawami świeżego mięsa i owoców morza na Stary Kontynent. Brytyjscy producenci skarżą się, że ich żywność psuje się po drodze z powodu trwających nawet kilkanaście godzin formalności. To szczególnie dotyka mniejszych dostawców, którzy do tej pory w ogóle nie mieli doświadczenia z wypełnianiem formularzy. W drugą stronę sytuacja nie wygląda tak źle, bo brytyjscy celnicy na razie przymykają oczy na ewentualnie nieścisłości. Jednak nie z powodu sympatii do europejskich dostawców, ale w reakcji na wytyczne rządu, który nie chce dopuścić do braków w brytyjskich sklepach.
Londyn pozwala sobie natomiast na symboliczne upokarzanie Unii. Nie zgadza się na nadanie statusu ambasadora szefowi delegacji UE w Londynie. To jedyny taki przypadek na świecie, a UE ma 140 placówek w krajach trzecich. W przeszłości zdarzyło się co prawda, że Donald Trump nakazał zdegradowanie ambasadora UE w Waszyngtonie do niższego statusu – przedstawiciela organizacji międzynarodowej – ale to było w okresie bardzo chłodnych relacji, gdy USA nakładały sankcje handlowe na UE. A nie taki był cel nowej umowy między Unią a Wielką Brytanią. Niższy status dla unijnego wysłannika przyniesie raczej więcej szkody Brytyjczykom, bo ich przedstawicielka też czeka teraz na przyjęcie listów uwierzytelniających. Może się okazać, że jak w przypadku sporu dyplomatycznego z USA nie będzie przyjmowana przez wysokich rangą przedstawicieli unijnych instytucji.