Wytrzemy ich nosy w śmieciach i to będzie wstępem do końca wojny – w taki sposób prezydent Baszar Asad scharakteryzował sytuację w prowincji Idlib, gdzie jego armia prowadzi zwycięską ofensywę przeciwko bojownikom fundamentalistycznej Organizacji Wyzwolenia Lewantu (Hajat Tahrir asz-Szam, w skrócie HTS).
Kontrolują większość prowincji Idlib, ostatni bastion oporu przeciwko reżimowi Asada, jeżeli nie liczyć nadgranicznych terenów pod turecką okupacją oraz obszarów zajmowanych przez syryjskich Kurdów. Obszar terenów roponośnych jest nadal pod kontrolą okrojonych sił USA w Syrii.
Mróz zabija jak bomby
Prezydent Asad zapowiada z Damaszku walkę do zwycięskiego końca. Walkę, w której ofiarami są mieszkańcy prowincji, na ich domy spadają bomby zrzucane z syryjskich i lądują pociski artyleryjskie. Do tego dochodzą rakiety z rosyjskich samolotów bojowych wspierających syryjskie natarcie. Amerykańskie źródła podają, że Rosjanie zrzucają do setki pocisków bomb dziennie, nierzadko na szpitale czy szkoły mające być punktami oporu bojowników HTS, organizacji uznawanej za terrorystyczną.
Skutkiem zmasowanego natarcia jest katastrofa humanitarna na ogromną skalę, patrząc nawet z perspektywy dziewięcioletniej wojny domowej. Pochłonęła już ponad 400 tys. ofiar śmiertelnych, jednak wydarzenia prowincji Idlib mają niespotykaną dynamikę.
Niemal milion mieszkańców prowincji opuściło swe domostwa, szukając schronienia przy tureckiej granicy strzeżonej podwójnymi zasiekami. Są to często ludzie, którzy uciekli do Idlib z innych regionów Syrii, licząc, że przetrwają tam do końca wojny.