Obecnie u sterów mających połączyć się instytucji stoją znani i uznani twórcy. WFDiF z siedzibą przy ul. Chełmskiej w Warszawie kieruje Włodzimierz Niderhaus, Kadrem – Filip Bajon, Torem – Krzysztof Zanussi, a Zebrą – Juliusz Machulski, którego ostatnia komedia – „Volta" – to satyra na polityczne public relations.
– Organizacyjnie to bardzo nietrafiony pomysł – ocenia Krzysztof Zanussi, reżyser uważany przez niektórych za neutralnego politycznie. Porównuje koncepcję z budową w latach 20. XX w. radzieckiego Mosfilmu, utworzonego w oparciu o dwa znacjonalizowane przedsiębiorstwa.
„Nasze rozdrobnione studia filmowe i rozproszone zasoby nie mogą skutecznie konkurować z zagranicznymi producentami, co w świetle przyjętych zachęt dla produkcji audiowizualnej będzie osłabiało ich pozycję konkurencyjną. Kultywowanie tej pozostałości PRL doprowadzi do marginalizacji polskiej produkcji filmowej" – mówi zaś w komunikacie minister Gliński.
„Obecnie poszczególne studia filmowe działają na granicy rentowności, dwa z nich po trzech kwartałach 2018 r. przyniosły straty w wysokości kilkuset tysięcy zł" – czytamy też.
Krzysztof Zanussi uważa, że straty studiów filmowych to kłamstwo. Podkreśla, że instytucje trwają nieprzerwanie od lat, choć nie są dotowane przez państwo. – Korzystamy, jak wszyscy, z dostępnych środków, takich jak fundusze unijne, ale nie dostajemy „na życie" od państwa – mówi. Tłumaczy, że wyniki instytucji zmieniają się w zależności od tego, na jakim etapie są nowe projekty.
– Zostaliśmy zaskoczeni i na razie niewiele możemy powiedzieć na temat planu resortu. Wiele zależeć będzie od tego, kto pokieruje mającą powstać instytucją. Resort podał, że ma powstać instytucja profesjonalna, co można interpretować jako krytykę obecnych struktur – mówi „Rz" Jacek Bromski, szefujący Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. – Pomysł nie jest niczym nowym. Tak było w latach 80., gdy działało Przedsiębiorstwo Realizacji Filmów Zespoły Filmowe – przypomina Bromski.