Tak mógł kiedyś wyglądać chłopiec z Żoliborza, zaciskający pięści ze łzami w oczach, gdy ktoś przy nim wyśmiewał powstanie, w którym walczył jego ojciec.
Tajemnice starej fotografii
22 STYCZNIA 2011: Najsłynniejsza teraz fotografia w Polsce leży spokojnie w muzealnym archiwum. Jest pożółkła i nieco większa od paczki papierosów. Nikt o nią nie pyta. Za to wszyscy o niej mówią.
Wy nic nie rozumiecie!
To było 24 maja 1995 roku, gdy po trzech latach prezesury w Najwyższej Izbie Kontroli Lech Kaczyński został wskutek decyzji postkomunistów przedwcześnie odwołany z funkcji w głosowaniu sejmowym. Pracowałem wtedy w TVP na placu Powstańców, przygotowując codzienne rozmowy „Pulsu dnia". Akurat tego dnia prowadził mój kolega Jacek Łęski, wówczas u szczytu swojej kariery dziennikarza śledczego. Kaczyński przybył do studia wyraźnie przemęczony i rozdrażniony. Chciał opowiedzieć o tym, jak poznał mechanizmy oszukiwania państwa. Jak daleko posunęła się patologia i jaka była konstrukcja wielu afer – paliwowych, uwłaszczeniowych. Jacek nie dawał narzucić sobie logiki rozmowy i pytał o szczegóły. Dziś już rozumiem, że wiele spraw można było tylko omówić, gdyż nie sposób było ich udowodnić w sądzie. Także i prokuratura wtedy miała opinię instytucji bardzo wyczulonej na życzenia ekipy SLD. Ale my w „Pulsie dnia" nie mieliśmy dla opozycji taryfy ulgowej. Skoro traktowaliśmy ludzi z ekipy Oleksego w sposób bardzo obcesowy, trzymaliśmy się zasady, by równie wymagająco wypytywać przedstawicieli prawicy. Dla Lecha Kaczyńskiego było to nieprzyjemne zaskoczenie. Po całym dniu, gdy musiał wysłuchiwać ataków w Sejmie, zakładał, że w telewizji Walendziaka będzie mógł wreszcie opowiedzieć swoją historię o trzech latach w NIK.
Czuliśmy jego rosnące rozdrażnienie, ale nas to tylko nakręcało. Rozmowa nie wyszła dobrze i wychodząc ze studia, Kaczyński wybuchnął: – Już teraz wiem, po której stronie stoicie! (...)
Ponad dekadę potem, w grudniu 2007 r. w Pałacu Prezydenckim natknąłem się na prezydenta wzburzonego moimi dywagacjami na łamach „Rzeczpospolitej", czy po przegranych wyborach jego brat Jarosław nie powinien przejść na funkcję prezesa honorowego PiS. Padły mocne słowa, a ja odpłaciłem się radą, żeby podwładni prezydenta nie zapraszali do pałacu kogoś, kto prezydentowi działa na nerwy. Następnego dnia rano prezydent zadzwonił z przeprosinami. A ja przepraszałem za wyzywający uśmiech, z którym przyjąłem ostre słowa prezydenta w obronie swojego brata. Przypomniała mi się stara prawda powtarzana przez ludzi, którzy zetknęli się z braćmi Kaczyńskimi. Swoje krzywdy prezydent zawsze wybacza, a krzywdy uczynione bratu bolą go do żywego. (...)
Sobota, 2 kwietnia 2005 r.
Od paru dni Polska modli się za zdrowie gasnącego Jana Pawła II. W południe w redakcji „Warto rozmawiać" z Jankiem Pospieszalskim i Pawłem Nowackim oraz całym zespołem rozpoczynamy rutynowe kolegium na temat przyszłotygodniowego programu. (...) Od słowa do słowa zaczynamy zadawać sobie pytanie, dlaczego by jutro, w niedzielę nie powtórzyć mszy w miejscu słynnego nabożeństwa z czerwca 1989 roku. Nie mija chwila, i Janek, który zna wszystkich najważniejszych proboszczów w Warszawie, dzwoni na Koło do księdza prałata Jana Sikorskiego z naszym wspólnym pomysłem, by mszę przenieść na plac Piłsudskiego. Zaskoczony ksiądz Sikorski akceptuje nasz pomysł, ale odpowiada, że bez pomocy miasta o tak gigantycznej mszy nie ma co myśleć. Muszą być barierki, służby ratunkowe czy sanitariaty.