Choć według prognoz Ministerstwa Zdrowia Omikron będzie dominującą przyczyną zakażeń koronawirusem już pod koniec stycznia, a czarne scenariusze mówią nawet o konieczności równoczesnej hospitalizacji 60 tys. chorych, rząd robi niewiele, by zapobiec zakażeniom. I nastawia się na to, że większość pacjentów przejdzie infekcję w domu.
Wzrost zakażeń widać już teraz. W czwartek resort zdrowia poinformował o 16 576 nowych zakażeniach, zmarło 646 osób. Obecnie hospitalizowanych jest 18,7 tys. pacjentów z Covid-19. Pod respiratorem znajduje się 1836 osób. Wykresy pokazują także, że po spadku zauważanym pod koniec grudnia zakażenia znów rosną. – Ostatnie wzrosty zakażeń mają miejsce przy malejącej wynikowości testów, która w tej chwili jest na poziomie zbliżonym do 15 proc. Wskazuje to, że mamy do czynienia z przejściowym zwiększeniem zakażeń, a nie zmianą dotychczasowego trendu – skomentował w mediach społecznościowych minister zdrowia.
W niedzielę kończy się okres nauki zdalnej. – Od 10 stycznia, czyli od poniedziałku, dzieci wracają do szkół w trybie stacjonarnym – mówił w środę podczas konferencji prasowej wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski. Zaznaczył jednak, że placówki, w których dojdzie do zakażeń, przejdą w tryb hybrydowy.
Czytaj więcej
Co do zasady, prowadzimy naukę stacjonarnie, a tam gdzie wystąpią ogniska (COVID-19 - red.) - przejdziemy w tryb hybrydowy lub zdalny - mówił Tomasz Rzymkowski, wiceminister edukacji i nauki, w rozmowie z "Jedynką" Polskiego Radia.
Wbrew pojawiającym się wcześniej sygnałom rząd też nie zdecydował się na wprowadzenie dodatkowych obostrzeń. – Widzimy, że mamy systematyczne wzrosty zakażeń koronawirusem, ale interpretujemy te wyniki jako anomalię poświąteczną, a nie zmianę trendu – stwierdził Niedzielski. – Wszystko może się zmienić w przyszłym tygodniu, jeśli nie będzie trendu spadkowego – uznał. Dodał też, że nie przewiduje różnicowania obostrzeń w zależności od powiatu czy województwa.