– Po wygranych wyborach zakończę stan wojny z Japonią, ale z Niemcami nie, dopóki nie wypłacą nam reparacji – mówi Jan Zbigniew Potocki, zapowiadając w rozmowie z „Rzeczpospolitą" start w wyborach prezydenckich.
Potocki uważa się za kontynuatora działających w Wielkiej Brytanii prezydentów na uchodźstwie. Tam w 1972 roku po śmierci prezydenta Augusta Zaleskiego doszło do sporu, kto jest jego następcą. Większość środowiska za prezydenta uznała Stanisława Ostrowskiego. Jednak inny polityk, Juliusz Nowina-Sokolnicki, przedstawił fotokopie dokumentu, że to on został wyznaczony na prezydenta przez Zaleskiego. Przed śmiercią miał przekazać nominację Potockiemu.
Ten ostatni, uznając się za prezydenta, opiera się na interpretacji, że wciąż obowiązuje konstytucja kwietniowa z 1935 roku. – Konstytucja z 1997 roku jest niereprezentatywna. W referendum konstytucyjnym zabrakło kworum, bo w głosowaniu nie wzięła udziału więcej niż połowa uprawnionych – wyjaśnia.
Legalność sprawowania przez niego urzędu prezydenta budzi jednak kontrowersje nawet wśród niektórych sympatyków. W 2018 roku współpracownikiem Potockiego był Robert Majka, wówczas członek Trybunału Stanu z Kukiz'15, a następnie poseł. Zerwał jednak współpracę z powodu nieprzedstawienia przez Potockiego dokumentu sądowego potwierdzającego autentyczność przekazania władzy.
Kontrowersje budzą też poglądy Potockiego z wyraźnym rysem antysemickim. Swego czasu przedstawił pogląd, że Żydzi chcą zasiedlić Polskę, bo nasz kraj z powodu obecności rud żelaza będzie dla nich schronieniem podczas nadchodzącego przebiegunowania Ziemi. Potocki przekonuje, że jest legalnym prezydentem.