PiS jest zdecydowane, by przeprowadzić wybory jak najszybciej, tak by cały proces zakończył się jeszcze przed końcem kadencji prezydenta, czyli przed 6 sierpnia. Politycy Zjednoczonej Prawicy jako termin wyborów wskazują przełom czerwca i lipca, być może 5 lipca. Jak już opisywała „Rzeczpospolita”, w samym PiS można często spotkać się z opinią, że im później będą wybory, tym mniejsze szanse prezydenta na zwycięstwo już w I turze.
Dowiedz się więcej: W Sejmie znów wyścig z czasem
- My powinniśmy odliczać od końca. Ten koniec to 6 sierpnia, kiedy dobiega kresu pierwsza kadencja prezydenta Dudy. Wcześniej Sąd Najwyższy musi uznać ważność bądź nieważność wyborów i w związku z tym w grę wchodzą trzy niedziele. 12 lipca, 5 lipca, 28 czerwca. W moim przekonaniu ten ostatni termin, 28 czerwca jest nie tylko realny, ale najlepszy - ocenił z kolei Jarosław Gowin.
Były wicepremier komentując w Polsat News ostatnie propozycje PiS ocenił, że „możliwość, żeby głosować w lokalach wyborczych, ale równocześnie możliwość, żeby głosować korespondencyjnie jest rozwiązaniem, które warte jest akceptacji”. Stwierdził też, że „gdyby wybory odbyły się 23 maja (...) to zakończyłyby się wielkim upadkiem”. - Dlatego że nie dało się tych wyborów korespondencyjnych przeprowadzić nie tylko w terminie 23 maja, ale - jak pokazały późniejsze prace nad ustawą - nie dało się tych wyborów zorganizować nawet pod koniec czerwca czy w lipcu - zauważył.
Pytany o słowa Borysa Budki, przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, który określił we wtorek, że nowa ustawa autorstwa posłów PiS ws. wyborów to „bubel prawny”, Gowin podkreślił, że „projekt złożony przez Zjednoczoną Prawicę, wychodzi na przeciw oczekiwaniom ekspertów, jak i partii opozycyjnych”.