Politycy PiS uważają, że dzięki temu współpraca jest dobrze skoordynowana i gdyby został prezydentem ktoś z kandydatów opozycji, to doszłoby do wojny na górze.
Rządzący skupiają się głównie na kandydatach lewicowych i totalnej opozycji. Nie biorą mnie pod uwagę, a myślę, że gdyby uczciwie spojrzeli na wszystkich kandydatów opozycji, to stwierdziliby, że współrządzenie z prezydentem takim jak j mogłoby być powiewem świeżego powietrza zarówno dla nich, jak i dla całego kraju, a nie totalną walką i próbą obalenia rządu, jak zapowiadają kandydaci lewicowej opozycji.
Zyskuje pan poparcie w sondażach. Czyim kosztem?
Mamy bardzo dużą grupę osób niegłosujących, którą nowy lider jest w stanie przekonać do siebie. Stereotypowo zwykło się uważać, że połowa społeczeństwa nie głosuje, ale nie bierze się pod uwagę w tym rozumowaniu, że nie zawsze jest to ta sama połowa. Jest duża fluktuacja pomiędzy ludźmi, którzy głosowali i którzy nie głosowali. Głosy pozyskuję z grupy osób rozczarowanych, sporo z PO, która była kiedyś partią konserwatywno-liberalną, opierającą się na wartościach chrześcijańskich. Wyborcy PiS-u też mają wiele powodów, by być rozczarowanymi. Przełamuję schematy, oferując konkretną propozycję programową. Dlatego też w tej kampanii ani razu nie zostałem zaproszony na indywidualny wywiad do mediów głównego nurtu, ani do TVP, ani do TVN 24.
Dlaczego TVP nie zaprasza kandydata Konfederacji?
Polityka obozu rządzącego polega na tym, by kreować odpowiednie emocje społeczne i odpowiednie wyobrażenia społeczne. W ramach tych wyobrażeń w kraju ma panować konflikt dobrego PiS ze złym obozem lewicowo-liberalnej opozycji, która chce przeszkadzać rządowi i latać na skargę za granicę. W tym uproszczonym obrazie, który ma być serwowany wyborcom, by ich przestraszyć i zmobilizować, nie ma miejsca na coś takiego jak opozycja z prawej strony. Ze względów czysto propagandowych jestem pomijany, jako niewygodny klocek, niepasujący puzzel do układanki, którą rząd chce przedstawić społeczeństwu.