To była słaba kampania, szczególnie w swojej drugiej fazie, tej czerwcowej. Momentami bardzo agresywna, całkowicie pozbawiona finezji i klasy, grająca chwilami na najprymitywniejszych emocjach. Można oczywiście uznać, że każda taka jest, ale jednak nie w tym samym stopniu. Apetyty mogła szczególnie rozbudzić ubiegłoroczna kampania przed wyborami parlamentarnymi, w której pierwszy raz od dawna z w miarę czytelnymi ofertami występowały ugrupowania reprezentujące większość wyborców. W porównaniu z wieloma wcześniejszymi ta zeszłoroczna kampania naprawdę nie była zła.
Ale było, minęło. Tegoroczne wybory w pierwszym terminie uniemożliwił koronawirus, lecz już wtedy poszło na ostro. Trudno się dziwić, skoro kwestia terminu miała kluczowy wpływ na wynik. Prawdziwa jazda zaczęła się zaś od momentu, kiedy wejście do gry Rafała Trzaskowskiego umożliwiło odtworzenie Wielkiego Duopolu.
Duopol w gospodarce jest równie niezdrowy jak monopol i nie inaczej jest w polskiej polityce. Z różnych powodów – co jest tematem na odrębną analizę – w naszych warunkach nie oznacza to eleganckiego zorganizowania sceny politycznej, jak w USA czy chociaż w Wielkiej Brytanii, gdzie przecież w parlamencie zasiadają jednak także przedstawiciele Liberalnych Demokratów, Szkockiej Partii Narodowej oraz kilku pomniejszych ugrupowań.
W polskich warunkach duopol, reprezentowany przez Rafała Trzaskowskiego i Andrzeja Dudę oraz mający solidne finansowe podstawy w postaci systemu subwencji, oznacza brutalne zaganianie wyborców do jednej z dwóch zagród i wciskanie im bajki, że innych możliwości nie ma. A gdy już się wyborca w takiej zagrodzie jednej lub drugiej strony znajdzie, musi podpisać cyrograf, w którym stoi, że będzie się godził na wszystko, bo jego drużyna jest najwspanialsza, a tamci drudzy są najgorsi i trzeba ich zniszczyć. Nie pokonać, ale zniszczyć. I tak stoją naprzeciwko siebie dwie kibolskie watahy jak w jakiejś ustawce przed meczem, obrzucają się wyzwiskami, a w końcu zaczynają się nawalać bejsbolami, maczetami i co tam jeszcze mają pod ręką. Przykre to, ale i nudne. W końcu ile można się przyglądać bójce?
Najgorsze w tym jest, że przywódcy obu drużyn mają ludzi za kompletnych idiotów. Może zresztą mają powody tak sądzić. Wciskają im więc obietnice i deklaracje, o których średnio rozgarnięty licealista powinien wiedzieć, że są nie do spełnienia, a jeszcze miesiąc wcześniej te same osoby mówiły coś całkiem innego.