Tyle mocnych słów padło w ostatnich dwóch tygodniach pod adresem partii rządzącej, usiłującej za wszelką cenę doprowadzić do wyborów w maju, że zaczyna ich już brakować. Tymczasem na Nowogrodzkiej nie brakuje fantazji. Widać to po przegłosowanym właśnie projekcie powszechnego głosowania korespondencyjnego. Ma on być wunderwaffe, pozwalającym – na bawarską modłę – przeprowadzić głosowanie w konstytucyjnym terminie. W bliższym oglądzie jest jednak zapowiedzią harakiri, którego dokona cały obóz rządzący.
Powiązane sznurkiem
Porównując to, co w poniedziałek uchwalono, z tym, co zgłoszono pięć dni wcześniej, widać podjęty wysiłek, by zneutralizować lub ominąć kolejne wskazywane przez krytyków praktyczne rafy. Nietrudno dostrzec, jak wielu takich raf kierownictwo PiS nie było świadome jeszcze przed niecałym tygodniem. Ile ich jeszcze wypłynie w ciągu najbliższego miesiąca? Tymczasem nie będzie już możliwości, by nowe prawo połatać, choćby byle jak. Co jednak, jeśli okaże się – a to nieomal pewne – że znacznie poważniejsze rzeczy wyjdą dopiero w ostatnim tygodniu przed wyborami?
Sam sposób uchwalenia nowelizacji podważyłby zaufanie do nowej procedury. Problem jest potęgowany przez samo przyjęte – ze względu na już odkryte ograniczenia logistyczne – rozwiązanie. Głosowanie korespondencyjne, gdzie organy wyborcze nie sprawdzają tożsamości obywatela ani w momencie dostarczania mu karty, ani w chwili jej otrzymania, to niewiarygodne naruszenie głęboko ugruntowanych wyobrażeń o demokracji. Oszustwa i przestępstwa wyborcze są w takim systemie niewykrywalne.
Każdy mieszkaniec Żoliborza, jeśli mu przyjdzie to do głowy, może wysłać kartę z kodem PESEL Jarosława Kaczyńskiego na oświadczeniu (z bazy KRS), niewyraźnym podpisem i głosem na Roberta Biedronia w zaklejonej kopercie. Jest szansa pół na pół, że gdy autentyczny głos prezesa dotrze do komisji, przy jego nazwisku na liście wyborców będzie już „ptaszek". Poprawnie oddany głos nie trafi wcale do urny. Komisja nie ma żadnego narzędzia, by obronić wyborcę przed oszukańczym unieważnieniem jego głosu. Gdyby pakiety były ściśle potwierdzane, takie rozwiązanie nie miałoby sensu. Wiele zmienia fakt, że liczba rozprowadzonych pakietów będzie o kilkanaście milionów większa od liczby tych, którzy realnie chcą zagłosować. Można się spodziewać, że nieużywane pakiety będą dość swobodnie krążyć w społeczeństwie, stanowiąc pokusę dla najbardziej rozgorączkowanych aktywistów. Oszustwa w komisjach były trudniejsze do podjęcia i łatwiejsze do wykrycia. Poczucie nieuczciwości samo w sobie szkodzi demokracji, lecz potęguje także problemy organizacyjne.