Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
5 września 1972 roku oczy całego wolnego świata skupiły się na monachijskiej wiosce olimpijskiej. Na budynek, w którym ośmiu członków palestyńskiej grupy terrorystycznej Czarny Wrzesień przetrzymywało dziewięciu izraelskich sportowców (dwóch innych od razu zamordowano), skierowane były obiektywy setek kamer i aparatów fotograficznych. Negocjacje obserwowało 80 tys. gapiów.
- Był to pierwszy przypadek, gdy bliskowschodni terroryzm, będący do tej pory zjawiskiem lokalnym, wypłynął na szersze wody. O tej spektakularnej akcji mówili wówczas wszyscy - mówił "Rz" prof. Andrzej Chojnowski z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalista od najnowszej historii Izraela.
Wielu Palestyńczyków twierdzi z dumą, że dopiero dzięki temu zamachowi Zachód zainteresował się "losem Palestyny". - Jestem dumny z tego, co zrobiłem. Bardzo pomogło to sprawie. Przed Monachium świat nie miał pojęcia o naszej walce - wyznał kilka lat temu Jamal Al Gashey, jedyny zamachowiec, który uniknął sprawiedliwości.
Ze względu na swój symboliczny wymiar masakra zaciążyła również poważnie na stosunkach izraelsko-palestyńskich. Z punktu widzenia politycznego miała ona charakter epizodyczny, ale zarówno sam zamach, jak i izraelska na niego reakcja doprowadziły do wzrostu obopólnej nienawiści. Do dzisiaj hasło "Monachium" wywołuje na Bliskim Wschodzie gwałtowne emocje.