Zwiększająca się aktywność rosyjskiej armii u granic Ukrainy oraz zaostrzająca się sytuacja w Donbasie budzą coraz większy niepokój na świecie. W niedzielę do Kijowa dzwonił szef unijnej dyplomacji Josep Borrell, który w imieniu Unii Europejskiej wyraził „niezachwiane wsparcie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy". Zaniepokojenie sytuacją wyrazili w sobotę szefowie dyplomacji Niemiec i Francji. Poparcie dla Ukrainy deklarował w piątek prezydent USA Joe Biden podczas swojej pierwszej rozmowy telefonicznej z ukraińskim przywódcą Wołodymyrem Zełenskim. Zapowiedział też swoją wizytę w Kijowie. O tym, że Rosja pod pretekstem przygotowań do manewrów „Zapad 2021" ściąga do granic z Ukrainą jednostki z innych regionów, mówił pod koniec marca dowódca ukraińskiej armii Rusłan Chomczak. Sterowana przez Rosję samozwańcza Doniecka Republika Ludowa ogłosiła mobilizację. – Wschód Ukrainy przygotowuje się do wojny – wróżył w poniedziałek czołowy rosyjski dziennik „Kommiersant".
Czytaj także:
Rosja: Ruchy naszych wojsk w pobliżu Ukrainy? Defensywne
Czy tląca się już siódmy rok z rzędu wojna może wybuchnąć na nowo?
Aleksander Golc: Myślę, że Rosja ma określoną motywację do zaostrzenia sytuacji w Donbasie. Dyplomacji rosyjskiej obecnie bardzo brakuje karty przetargowej, której można użyć w negocjacjach z Zachodem. Wcześniej Moskwa wychodziła z założenia, że jeżeli Zachód będzie zaostrzał politykę wobec Rosji, władze rosyjskie zaostrzą politykę wobec własnych obywateli. Działało to tak: Waszyngton wprowadza sankcje za łamanie praw człowieka, a Rosja zakazuje adoptowania rosyjskich dzieci przez Amerykanów. Ale polityka Zachodu wobec Kremla nie uległa zmianie również po tym, jak do więzienia wsadzono Aleksieja Nawalnego. Moskwa więc potrzebuje nowego narzędzia, za pomocą którego mogłaby wywierać presję na Zachód. Stąd zagrożenie wznowienia działań wojennych na Ukrainie na dużą skalę.