Polityczne trzęsienie ziemi nad Dnieprem trwa od wtorku, gdy służby wkroczyły do biura oraz domu oligarchy Wiktora Medwedczuka, deputowanego i lidera prorosyjskiej partii Opozycyjna Platforma Za Życie.
Prokuratura Generalna oskarża go o zdradę państwa i zarzuca, że wciąż robi interesy na terenie okupowanego Krymu (chodzi o wydobycie ropy i gazu na Morzu Czarnym). Zarzuty stawia mu też Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, która twierdzi, że w 2020 roku miał przekazać Rosjanom niejawne informacje dotyczące tajnej jednostki specjalnej w ukraińskiej armii.
Według SBU miał to zrobić poprzez swojego partyjnego przyjaciela Tarasa Kozaka, który prawdopodobnie uciekł do Rosji. Medwedczuk nie wyjeżdża, wydał oświadczenie i utrzymuje, że jest prześladowany z powodów politycznych. W lutym prezydencka Rada Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy (RNBO) wprowadziła sankcje wobec związanych z nim firm oraz kilku stacji telewizyjnych. – Prezydent i RNBO czynią bezprawną pozasądową rozprawę nade mną, członkami mojej rodziny oraz przedstawicielami partii – mówił niedawno na łamach „Rzeczpospolitej".
Jest weteranem ukraińskiej polityki, a za rządów prezydenta Leonida Kuczmy stał na czele jego administracji. Po rewolucji na Majdanie i ucieczce ekipy Janukowycza nie tylko pozostał w kraju, ale też założył własne ugrupowanie. Jest uważany za najlepszego ukraińskiego przyjaciela Władimira Putina, który jest ojcem chrzestnym jego córki.
– To jedyny polityk na Ukrainie, którzy ma bezpośredni kontakt z Putinem. Przez wiele lat był nietykalny, był częścią wieloletniego układu. Niektórzy nawet przesadnie uważali, że nie wolno go ruszać, bo Putin może nawet wojnę wypowiedzieć. Prezydent Zełenski złamał tabu – mówi „Rzeczpospolitej" kijowski politolog Wołodymyr Fesenko. – Sprawa może jednak utknąć w ukraińskich sądach na lata. Medwedczuk i jego otoczenie wciąż mają wpływ na wielu sędziów – dodaje.