Mur, czyli teatr Jarosława K.

Głównym grzechem opozycji jest ogłaszanie końca świata mniej więcej co dwa tygodnie.

Publikacja: 20.09.2023 03:00

Premier Mateusz Morawiecki i prezes PiS Jarosław Kaczyński

Premier Mateusz Morawiecki i prezes PiS Jarosław Kaczyński

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

"Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają” napisał Szekspir w „Jak wam się podoba”, nawiązując do teorii Platona. Bez zrozumienia tej koncepcji trudno pojąć, co się dzieje obecnie w Polsce i dlaczego w aferze wizowej opozycja używa niewłaściwego języka.

Wg Platona świat jest zabawką w rękach Boga – Demiurga, który ustawia wszystko jak reżyser w teatrze, obsadzając kogo zechce w jakiejkolwiek roli. W polityce – zwłaszcza w wydaniu Jarosława Kaczyńskiego, pilnego ucznia Stanisława Ehrlicha, propagatora koncepcji o prymacie woli politycznej nad prawem – Demiurgiem jest polityk o dostatecznie silnej woli, który potrafi obsadzić siebie i innych w wygodnych dla niego i w zasadzie dowolnych rolach. Jeśli reżyseria teatralna będzie dostatecznie dobra, aktorzy zagrają role nawet wbrew swej woli i swojemu interesowi, ponieważ przeciw nim samym zostaną wykorzystane ich własne cechy – emocje, instynkt, doświadczenie. A zwłaszcza doświadczenie sukcesu – tyle że przeszłego i odniesionego w innych warunkach, co spowoduje, że reagując – użyją niewłaściwego języka.

Nowe emocje

Tuż przed agresją faszystowskiej Rosji Putina na Ukrainę, PiS wyraźnie słabł. Kończyło się paliwo sukcesów gospodarczych, fatalny rząd Kopacz odszedł w niepamięć, społeczeństwo było zmęczone także propagandą TVP, co pokazywały spadające gwałtownie wskaźniki zaufania do głównej tuby propagandowej rządu.

Czytaj więcej

Jacek Nizinkiewicz: TVP sztabem wyborczym rządzących

Potrzeba było, mówiąc krótko, nowej sztuki i nowych emocji. A ponieważ polityka to sztuka wykorzystywania realnych szans, wykorzystano to, co się zdarzyło, czyli wojnę hybrydową Łukaszenki przeciwko Zachodowi. Z przesadną histerią postanowiono pokazać to jako egzystencjalne zagrożenie dla Polski i wybudować mur. Można to było zrobić po cichu i spokojnie, bez przemocy, łamania prawa, push back’ów i histerii, że kto nie z nami, to zdrajca. Ale wtedy być może pojawiłby się konsensus, a w narracji politycznej PiS konsensus to najgorsza rzecz, gorsza nawet od realnych kłopotów.

Cała strategia PiS opiera się na polaryzacji, my i oni, patrioci i kosmopolacy, suwerenni i niemieckie pachołki. Dlatego zrobiono to głośno, brutalnie i z histeryczną oprawą propagandową. Zgodnie z założeniem reżysera natychmiast pojawili się pożyteczni idioci, jak Władysław Frasyniuk nazywający Straż Graniczną psami i śmieciami, czy też poseł Sterczewski bawiący się z mundurowymi w berka z plastikową torebką majtającą komicznie.

Jak zakładano, tak się stało – nieistotne obecnie politycznie osoby przyprawiły całej opozycji wyczekiwaną gombrowiczowską gębę – ludzi poniżających polski mundur i niepoważnie traktujących narodowe bezpieczeństwo. Tylko my, PiS, rozumiemy, czym grozi zalew imigrantów dobieranych osobiście przez służby Łukaszenki i tylko my obronimy Polskę. Sukces operacji teatralnej zależał też od odczłowieczenia imigrantów, co partii rządzącej przyszło niezmiernie łatwo, gdyż gra w polityce kartą ksenofobii i od dawna – zgodnie z doktryną Kaczyńskiego, że na prawo od nich może być tylko ściana – kooptuje środowiska nacjonalistyczne, ksenofobiczne, antysemickie czy wręcz neonazistowskie. To z kolei było jak ciągnięcie prętem po klatce z małpami i wywołało odpowiednią reakcję np. Janiny Ochojskiej, która polityki w ogóle nie rozumie, więc za granicą mówi o Polsce bardzo źle, może nawet gorzej niż u nas, a tego większość Polaków bardzo nie lubi.

PiS miał też szczęście, bo agresja Putina niejako usprawiedliwiła drastyczność ich środków, a zachowanie społeczeństwa wobec uchodźców z Ukrainy pomasowało narodowe ego, że nie jesteśmy wcale źli i nieczuli, tylko odróżniamy tych, którym potrzebna jest pomoc sąsiedzka, od tych, którzy są obcy i przyjeżdżają do nas nie wiadomo po co. Nieszczęścia zaś to mają do siebie, że w społecznym odbiorze te bliskie są tragiczne, a te dalekie tylko teatralnie ekscytujące.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Czy afera wizowa wokół Piotra Wawrzyka i MSZ osłabi PiS

Pojawiła się też społeczna duma z rosnącej pozycji międzynarodowej Polski w związku z agresją na Ukrainę, wrażenie zrobiły zakupy broni, bo akurat mamy w DNA zrozumienie, że Rosji nie należy ufać w żadnym wypadku, do tego przyjechał Joe Biden i posmarował miodem polskie kompleksy i marzenia o docenieniu przez świat. I wydawało się, że jedynym politycznym problemem PiS-u po wyborach będzie, ilu nazioli i szajbusów z Konfederacji trzeba przekupić, by stworzyć nowy rząd. Temu notabene służy obecność na listach Mejzy i Bąkiewicza – żeby przygotować elektorat na Braunów i Winnickich w rządzie.

I tu na scenę wkracza niejaki Piotr Wawrzyk, który – jak to w polskiej polityce często bywa – ma wielkie ambicje, ale niskie kompetencje. Skoro nie został rzecznikiem praw obywatelskich, postanowił zostać rzecznikiem interesów obywateli innych krajów, czyli współczesnym Kochankiem Wielkiej Niedźwiedzicy. Do tego jego młody kompan w interesach, Edgar K., najwyraźniej jest kinomanem i cała akcja okazała się kopią oscarowego filmu „Argo”, który był poważnym dramatem, a w wersji wawrzykowo-edgarowej powrócił jako bollywoodzka farsa.

Afera jest poważna, ale absurdalna i pod pewnymi względami niekoniecznie groźna dla PiS, ze względu na reakcję opozycji. Głównym grzechem opozycji jest bowiem ogłaszanie końca świata mniej więcej co dwa tygodnie, tym razem, że już za chwilę wyrzucą nas z Schengen i nie będziemy mogli podróżować. Tymczasem, żeby afera przyniosła skutki, potrzebna jest dramaturgia. Tak, dramaturgia. Ośmiorniczki były dewastujące politycznie, bo trwały, a władza starała się ukryć sprawę, zamiast uciąć łeb hydrze, wyrzucić Elżbietę Bieńkowską, bo to ona opowiadała najgorsze rzeczy, nagłośnić resztę nagrań, w tym wynurzenia Morawieckiego – słowem: zareagować zdecydowanie i po męsku.

Proceder służb

PiS wyrzucił Wawrzyka, aresztował Edgara K. (choć go już wypuścił) i nie Wawrzyk jest jego największym problemem, bo go nie ma już na liście wyborczej. Zwłaszcza że opozycja nie potrafi nazwać rzeczy po imieniu i nazywa Wawrzyka złodziejem lub mafiozem, a Wawrzyk po prostu dla korzyści majątkowych naraził nasz interes narodowy, konfliktując nas z sojusznikami w obliczu wojny toczącej się przy polskiej granicy.

Czytaj więcej

Dlaczego PiS ujawnia tajne plany obrony Polski i co ma to wspólnego z aferą wizową?

Afera Wawrzyka – jakkolwiek spektakularna – przykrywa dużo większą aferę, czyli – zapewne zarządzany przez służby – trwający od lat proceder handlu wizami w wielu krajach. Wawrzyk ma znaczenie nie dlatego, że biedni Hindusi udawali filmowców, ale dlatego, że był to nielegalny kanał przerzutowy i może pogorszyć nasze stosunki z USA. Ale nie bardzo i nie teraz, gdy bez polskiego lotniska w Jesionce nie da się efektywnie pomagać Ukrainie. Proceder handlu wizami natomiast jest w dużo większej, instytucjonalnej skali i pogarsza nasze relacje z całą Unią Europejską, a tam mamy i tak potężne kłopoty.

Nie poskutkują też opowieści o grupie przestępczej w rządzie i wyliczeniach, ile kto ukradł. Ale w społecznej narracji tylko PiS się „dzieli” łupami. Koncepcja odpalanej działki jest tak powszechna, że nikogo nie szokuje i skoro nam się żyje lepiej, to znaczy, że bogacenie się Morawieckiego czy Obajtka jest dopuszczalną ceną za nasz dobrobyt.

Historie z ludzką twarzą uchodźcy

Opozycja nie może też mówić, że nasz dobrobyt jest zagrożony, bo prawie żadna z ich niezliczonych apokaliptycznych zapowiedzi się nie sprawdziła.

Nie było nowej Grecji po 500+, nie zabrakło węgla na zimę i paszportów też nam nikt nie odbierze. Między innymi z tego powodu nie działa też opowieść o groźbie realnej i dewastującej naszą przyszłość, czyli trwałej utracie dotacji strukturalnej z Unii. Zbyt wiele było zapowiedzi katastrofy np. z powodu naliczanych kar, których znaczenia nikt realnie nie widzi, a poza tym, jak mówił dzielny wojak Szwejk: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”, co jest naszym narodowym mottem i podstawą każdego działania, w tym stosunkiem do ryzyka gospodarczego, co przesądza o niebywałym sukcesie polskiej przedsiębiorczości od chwili odzyskania niepodległości.

Cóż zatem zrobić, by wyborcy zrozumieli, że afera wizowa jest poważna i zagraża naszemu bezpieczeństwu? Ano zrozumienie, że polityka jest teatrem, wymaga dramaturgii i bohatera, z którym nawiążemy powszechną, emocjonalną relację. Trzeba więc grzebać w szczegółach i opowiadać historie, które mają ludzką twarz, a nie używać dużych kwantyfikatorów, które są ważne w logice, ale mało skuteczne w zwykłym życiu. „Wszyscy”, „nikt”, „każdy”, „nigdy”, „zawsze” to słowa wyklęte w negatywnej politycznej narracji, bo zawsze się znajdzie zwykły przykład, który to obali. M.in. dlatego film „Kler” Wojtka Smarzowskiego pomógł PiS-owi utrzymać władzę – nie dlatego, że był zły czy nieprawdziwy, ale dlatego, że generalizował. W filmie każdy ksiądz był co najmniej pokręcony psychicznie, a przecież to tragiczny margines społecznego doświadczenia styku z Kościołem i dlatego łatwo było PiS-owi przekonać wierzących, że to bezpardonowy atak na Kościół katolicki (z czym się zresztą nie zgadzam).

Duże kwantyfikatory w polityce przydają się wyłącznie w obietnicach i pompowaniu narodowego ego. Kampania negatywna potrzebuje twarzy i wiarygodnych przykładów, a nie abstrakcyjnej generalizacji. Dlatego konieczne pokazanie zdjęć i nazwisk tych rzekomych indyjskich filmowców i innych osób z licznych krajów afrykańskich i arabskich. Pokazanie, ile wiz wydała Polska PiS w porównaniu z innymi krajami. Sprawdzenie, czy rzeczywiście w tej masie jest kilkaset osób ze środowisk powiązanych z terrorystami, jak sugeruje opozycja, i podanie choć jednego realnego przykładu.

Ale najważniejsze jest znalezienie choć jednego imigranta, który żyje w Polsce dzięki wizie za łapówkę, byśmy z jego ust usłyszeli, jak to się odbywa, gdzie żyje i co robi. Jest to zresztą głównie zadanie dla dziennikarzy, skoro lud pisowski nie wierzy w żadne słowo opozycji.

Afera wizowa jest śmiertelnie niebezpieczna dla PiS, bo pokazuje ich niesłychaną hipokryzję. Polska Kaczyńskiego bowiem przykłada się wydatnie do kryzysu imigracyjnego w Europie, a następnie PiS korzysta z tego, by straszyć polskich wyborców, że będą mieli ekscesy jak w Niemczech czy Francji. Ale afera musi mieć sympatyczną twarz wykorzystanego finansowo imigranta, skontrastowaną z wizą dla terrorysty, ludzką historię, odpowiednio dozowaną dramaturgię i narastać aż do wyborów. A oceny należy, po pierwsze, pozostawić ludziom, a po drugie, dostosowywać do tego, co naprawdę wiemy na 100 proc. i potrafimy udowodnić, pamiętając o nieśmiertelnej fredrowskiej frazie „znaj proporcje, Mocium Panie”.

Autor jest producentem filmowym, scenarzystą i publicystą

"Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają” napisał Szekspir w „Jak wam się podoba”, nawiązując do teorii Platona. Bez zrozumienia tej koncepcji trudno pojąć, co się dzieje obecnie w Polsce i dlaczego w aferze wizowej opozycja używa niewłaściwego języka.

Wg Platona świat jest zabawką w rękach Boga – Demiurga, który ustawia wszystko jak reżyser w teatrze, obsadzając kogo zechce w jakiejkolwiek roli. W polityce – zwłaszcza w wydaniu Jarosława Kaczyńskiego, pilnego ucznia Stanisława Ehrlicha, propagatora koncepcji o prymacie woli politycznej nad prawem – Demiurgiem jest polityk o dostatecznie silnej woli, który potrafi obsadzić siebie i innych w wygodnych dla niego i w zasadzie dowolnych rolach. Jeśli reżyseria teatralna będzie dostatecznie dobra, aktorzy zagrają role nawet wbrew swej woli i swojemu interesowi, ponieważ przeciw nim samym zostaną wykorzystane ich własne cechy – emocje, instynkt, doświadczenie. A zwłaszcza doświadczenie sukcesu – tyle że przeszłego i odniesionego w innych warunkach, co spowoduje, że reagując – użyją niewłaściwego języka.

Pozostało 91% artykułu
Wybory
Wybory samorządowe 2024: Oficjalnie: Jacek Sutryk musi walczyć w II turze
Wybory
Wybory samorządowe 2024: PiS w siedzibie partii świętuje sukces. Na scenie pojawił się Jacek Kurski
Wybory
Wybory samorządowe 2024: PiS wygrywa w kraju, ale traci władzę w województwach
Wybory
Wybory samorządowe 2024. Jarosław Kaczyński: Nasze zwycięstwo to zachęta do pracy, a chcieli nas już chować
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Wybory
Wybory samorządowe 2024: Frekwencja do godziny 17 niższa niż pięć lat temu