Testy są zwrotnym momentem w najpowabniejszym kryzysie Boeinga, pogłębionym skutkami pandemii. Po dwóch tragicznych katastrofach MAX-y zostały uziemione w marcu 2019 r., amerykański Kongres i resort sprawiedliwości uruchomiły śledztwa i zabroniły sprzedaży samolotów cieszących się ogromnym powodzeniem na rynku.
Po kilkugodzinnym briefingu przed lotem załoga wsiądzie na lotnisku Boeinga koło Seattle do B737 MAX 7 wyposażonego w aparaturę pomiarową. Załoga zapozna się starannie z różnymi ekstremalnymi manewrami w powietrzu, np. stromymi zakrętami o ponad 30 stopni, w locie głównie nad stanem Waszyngton. W planie co najmniej 3 dni testów przewidziano też dotknięcie kołami pasa lądowania i natychmiastowe poderwanie maszyny (touch-and-go) na lotnisku w Moses Lake, przelot wzdłuż linii brzegowej Pacyfiku. Piloci będą również celowo uruchamiali przeprogramowany system zapobiegania przeciągnięciu MCAS, który zawinił w obu katastrofach, oraz tworzyli aerodynamiczne warunki przeciągnięcia. Plan lotów i ich czas będzie dostosowany do pogody i do innych czynników.
Wymagania obecnej kampanii testów wykraczają poza dotychczasowe loty próbne Boeinga, wykonywane dotąd w ciągu kilku godzin jednego dnia — stwierdzili przedstawiciele sektora lotniczego.
Próbne loty mają zapewnić, że nowe rozwiązania ochronne dodane przez producenta do systemu MCAS są na tyle solidne, że zapobiegną scenariuszom, z jakimi piloci mieli do czynienia przed obiema katastrofami, kiedy nie potrafili przeciwdziałać temu systemowi, borykali się z wibratorem drążka, urządzeniem szybko i głośno wprowadzającym w wibracje wolant, aby ostrzec przed zbliżającym się przeciągnięciem oraz z innymi sygnałami alarmowymi.
Boeing sprawdzał nowe rozwiązania przez setki godzin w symulatorze lotów MAX-ów w zakładzie Longacres w Renton i przez kilkaset godzin w powietrzu w samolocie B737 MAX 7 bez obecności ludzi z FAA na pokładzie. Przynajmniej jeden z tamtejszych lotów zawierał te same parametry, które zostaną użyte w poniedziałek.