Samolot wystartował ze stolicy kraju Mexico City i wylądował w karaibskim kurorcie Tulum. Nowa linia nazywa się Mexicana i jest spadkobiercą bankruta o tej samej nazwie. Tyle, że teraz operatorem przewoźnika jest meksykańska armia.
Wojskowy mega holding
Meksykanie uważają, że ich głowa państwa nadużyła w tym wypadku swoich uprawnień, polecając wojsku co ma robić w sferze niezwiązanej z obronnością. Tyle, że w Meksyku akurat to wojskowy holding zarządza kilkunastoma lotniskami, hotelami, koleją, ośrodkami turystycznymi. Wojsku podlega także służba celna kraju. Do holdingu należy operator promów, który wozi pasażerów z lądu na Isla Marias, a jego załogę stanowią żołnierze.
Jak jednak zapewnia minister obrony Meksyku, gen. Luís Cresencio Sandoval, tak rozbudowana część gospodarcza armii nie jest niczym nadzwyczajnym w krajach rozwiniętych. Rzeczywiście są takie kraje, gdzie linie lotnicze zarządzane są przez wojsko — to Kuba, Kolumbia, Argentyna i Sri Lanka. Tyle, że w swojej flocie mają one malutkie samolociki, które są w stanie dotrzeć do najtrudniej dostępnych zakątków kraju, gdzie nie dolatują linie komercyjne, bo popyt na podróże nie daje im finansowego uzasadnienia.
Czytaj więcej
Meksyk odpowiada już za większą część importu do USA niż Chiny. Jest też większym rynkiem eksportowym dla amerykańskich produktów.
Umowa z Boeingiem
W planach nowa Mexicana ma rozbudować siatkę do 20 kierunków, wszystkie będą krajowe i połączą stolicę z miastami średniej wielkości, ale i słynnymi kurortami, takimi, jak Cancun. Do obsługi tych połączeń armia wypożyczy u Boeinga 10 samolotów typu B737-400 razem z załogami. Według wstępnej informacji Ministerstwa Obrony, umowa z Boeingiem miała być warta 4 mld dol. Ale, jak potem skorygował gen. Luis Cresencio Sandoval chodziło tu o 4 mld pesos, czyli w przeliczeniu ok. 214 mln euro.