Zaczęło się od tego, że kilku pasażerów, jeszcze w samolocie z Nowego Jorku do Frankfurtu odmówiło założenia masek zakrywających nos i usta, mimo że personel pokładowy kilkakrotnie im o tym przypominał i groził konsekwencjami. Pasażerami byli żydzi, którzy lecieli z Nowego Jorku przez Frankfurt do Budapesztu, żeby odwiedzić grób Rabina Yeshaya Steinera. Pracowników Lufthansy zdenerwowały także ich głośne modlitwy. Kapitan samolotu ostrzegł ich wtedy, że „mają problem” i nie zostaną wpuszczeni na pokład kolejnego samolotu Lufthansy lecącego do Budapesztu. Ostatecznie Lufthansa rzeczywiście zablokowała odlot z Frankfurtu grupie liczącej 170 osób. Tylko kilku ortodoksyjnych pasażerów zostało wpuszczonych na pokład. Pracownicy naziemni Lufthansy poinformowali pasażerów, którym odmówiono wejścia na pokład, że postępują zgodnie z decyzją kapitana, który nie chciał mieć jakichkolwiek nieoczekiwanych wydarzeń na pokładzie.
Czytaj więcej
Niemiecki przewoźnik miał zastosować wobec żydowskich pasażerów odpowiedzialność zbiorową.
Ostatecznie samolot odleciał z opóźnieniem i na jego pokładzie było tylko 20 pasażerów, podczas gdy rezerwacje były na 192 miejsca. Pozostałych pasażerów otoczyła policja, która uniemożliwiła zadawanie pytań pracownikom Lufthansy: jaki był klucz w selekcji pasażerów, oraz dlaczego na ziemi pozostali tylko żydzi? Ostatecznie grupa została podzielona i wysłana do Budapesztu kilkoma różnymi samolotami. Niektórzy z nich dotarli do stolicy Węgier dzień później.
Ale na tym się nie skończyło, bo ewidentnie źle potraktowani pasażerowie wynajęli kancelarię prawną, która wywalczyła w sądzie odszkodowanie dla 128 pasażerów - po 20 tys. dolarów, plus tysiąc dolarów na pokrycie dodatkowych wydatków. Z tej kwoty prawnicy zainkasowali 18 proc., co oznacza, że każdy z pasażerów otrzymał 17,4 tys. dolarów zadość uczynienia, a Lufthansę kosztowało to w sumie 2,7 mln dolarów.
Dodatkowo jeszcze i prezes Lufthansy Jens Ritter, oraz szef Grupy Lufthansy, Carsten Spohr bardzo przeprosili wszystkich pasażerów.