Za liczbami kryją się dwa istotne zjawiska. Po pierwsze, kwestia metody. Belgia w przeciwieństwie do innych krajów do ofiar koronawirusa wlicza również zmarłych w domach opieki dla starszych ludzi, a nie tylko tych w szpitalach. Mimo że nie ma 100-procentowej pewności, jaka była przyczyna ich śmierci, wystarczy, że mieli objawy podobne do Covid-19.
– Konieczne jest uwzględnianie również przypadków podejrzanych, szczególnie w sytuacji, gdy zrobienie takich testów jest bardzo trudne – uważa Emmanuel Andre, epidemiolog przedstawiający codziennie oficjalne nowe dane o pandemii. Znacznie to jednak utrudnia porównanie z innymi krajami. Bo obecnie już ponad połowa ofiar to właśnie te niepotwierdzone przypadki z domów opieki. Słychać jednak ze strony polityków i publicystów apele, żeby tego nie robić, bo opinia publiczna nie wchodzi w takie niuanse, tylko porównuje kraje między sobą. Przodują w tym media flamandzkie, a publicysta dziennika „Het Laatste Nieuws" podejście belgijskie nazywa „naiwnym" i prognozuje, że niedługo światowe media będą mówić o „belgijskim koszmarze".
Ale nawet jeśli ta metodologia nie uprawnia do umieszczanie Belgii w czołówce dramatycznego zestawienia i nieco zawyża liczbę zgonów, to jednak oddaje grozę sytuacji, z którą być może mierzą się też inne kraje.
Prawdziwy dramat tej pandemii rozgrywa się nie w szpitalach, gdzie o życie chorych walczą lekarze i pielęgniarki wyposażeni w środki ochronne i profesjonalny sprzęt, ale w domach spokojnej starości i w domach opieki.
– Byliśmy domami życia, jesteśmy domami śmierci – smutno konstatuje pracownik jednego z nich na łamach dziennika „Le Soir".
Codziennie z tych miejsc przychodzą dramatyczne informacje i nie ma już znaczenia fakt, że kilka tygodni temu wstrzymano wizyty. Bo wirusa roznoszą między piętrami, między pokojami pensjonariusze tych ośrodków, a przede wszystkim personel. Wobec deficytu środków ochronnych najpierw wyposażone zostają szpitale, a domy opieki muszą radzić sobie same.