Białoruś: Wyszedł z domu i wrócił w trumnie

Jeden „sam się wysadził", drugi „sam się powiesił", trzeci „rzucił się na milicjanta". To historie nieżyjących już przeciwników reżimu.

Aktualizacja: 27.08.2020 09:57 Publikacja: 26.08.2020 18:29

Mural w Mińsku nawiązuje do przelanej krwi ofiar OMON-u

Mural w Mińsku nawiązuje do przelanej krwi ofiar OMON-u

Foto: AFP

Aleksandr Tarajkouski zginął 10 sierpnia podczas brutalnej pacyfikacji powyborczych protestów koło stacji metra Puszkinska w Mińsku. O śmierci męża żona dowiedziała dwa dni później z mediów. Dopiero wtedy białoruskie MSW poinformowało, że doszło do eksplozji ładunku wybuchowego, który mężczyzna jakoby miał w rękach. Kłamało. Już kilka dni później pojawiło się nagranie agencji Associated Press, które dowodziło, że mężczyzna nie miał nic w rękach.

Po prostu został zamordowany. Na nagraniu widać, jak 34-latek przewrócił się po tym, jak w jego kierunku z odległości zaledwie kilkunastu metrów padły strzały ze strony funkcjonariuszy jednej z białoruskich jednostek specjalnych (żadna nie przyznaje się do winy).

Wciąż nie wiadomo, czy strzelano do niego z kul gumowych czy z broni palnej. Oficjalna przyczyna zgonu – otwarta rana brzucha i utrata krwi. Od dwóch tygodni Białorusini przynoszą kwiaty na miejsce, w którym zginął.

25-letni Aleksander Wichor został zatrzymany 9 sierpnia w Homlu, kilka dni później bliskim przekazano ciało. – Gdy wieźli go z sądu do aresztu śledczego, czuł się bardzo źle i prosił o pomoc, wołał mamę i tatę. Wtedy milicjanci, albo to byli konwojenci, psiknęli w niego gazem pieprzowym. Nas wyprowadzono, ale on został sam w autozaku (red. samochód do przewożenia aresztowanych). Słyszałem, jak któryś zapytał: „A z tym co robić?", odpowiedziano: „niech zdycha" – relacjonował białoruskiej redakcji Radio Swoboda mieszkaniec Homla Siarhiej Szoman, który był wśród aresztowanych i przyszedł na pogrzeb Wichora.

Z relacji bliskich wynika, że młody mężczyzna miał złamane żebra, ale białoruskie MSW wciąż nie podało oficjalnej przyczyny śmierci. – Chciałabym spojrzeć na tych, którzy nie pomogli mu, którzy go zabili – mówiła jego matka.

W innym zakątku Białorusi, w Brześciu, został pochowany w poniedziałek Henadź Szutau. Setki ludzi w jego rodzinnej Żabince (obwód brzeski) przyszło się pożegnać z 43-latkiem. Zmarł 19 sierpnia w szpitalu, walczył o życie po tym, jak 11 sierpnia został postrzelony przez milicję w trakcie antyrządowych protestów.

– MSW twierdzi, że broni palnej użyto w obronie własnej, gdyż grupa mężczyzn jakoby zaatakowała z prętami funkcjonariuszy. Mówią, że padły strzały ostrzegawcze. Ale bliscy ofiary twierdzą, że doszło do strzału w tył głowy i kula przebiła głowę na wylot. Trudno dojść do prawdy, gdy władze kłamią, tak jak było w przypadku Tarajkouskiego – mówi „Rzeczpospolitej" Waliancin Stefanowicz, prawnik z niezależnego mińskiego centrum obrony praw człowieka Wiosna.

W niejasnych okolicznościach zginął Kanstancin Szyszmakou, dyrektor muzeum w Wołkowysku, który był członkiem miejscowej komisji wyborczej i odmówił podpisania sfałszowanego protokołu wyborczego. Mężczyzna zaginął 15 sierpnia, a cztery dni później został znaleziony martwy. Oficjalna wersja służb – samobójstwo.

W niezależnych białoruskich mediach przewija się też nazwisko 19-letniego Arcioma Parukaua, którego, jak wynika z oficjalnych danych MSW, śmiertelnie potrącił samochód w stolicy.

We wtorek tłumy mieszkańców Mołodeczna odprowadzały w ostatnią drogę trumnę 28-letniego Mikity Kryucoua owiniętą w biało-czerwono-białą flagę (wykorzystywana przez przeciwników reżimu historyczna flaga Białorusi, była oficjalną flagą państwa w latach 1991–1995). Zaginął 12 sierpnia i dziesięć dni później został znaleziony powieszony w lesie na przedmieściach Mińska. MSW mówi o samobójstwie, ale jego bliscy w to nie wierzą. – Napisali papier, że to samobójstwo, i tyle, do widzenia. Pewnie boją się tego, co narobili – komentowała jego matka, cytowana przez Euroradio.fm.

Ponad 7 tys. osób aresztowano na Białorusi w ciągu pierwszych trzech dni powyborczych protestów. Nawet rządowe media twierdzą, że ponad 600 osób złożyło już skargi na brutalne działania milicji i funkcjonariuszy sił specjalnych MSW – OMON. Wybijali zęby, łamali ręce i żebra, pałowali w kilka osób, ścinali włosy, ściągali spodnie i grozili gwałtem. Zaznaczali twarze aresztowanych farbą, najmocniej bito tych, których zaznaczono na czarno. Funkcjonariusze OMON-u sięgali nawet po metody z czasów carskich. Ustawiali się w szeregi z dwóch stron, tworząc improwizowany korytarz, zmuszali zatrzymanych do biegu i ich pałowali.

Relacje osób, które przeżyły koszmar w trakcie zatrzymania oraz podczas pobytu w areszcie, zbiera Wiosna. Ale dotychczas na Białorusi nie wszczęto żadnej sprawy karnej wobec odpowiedzialnych za represje funkcjonariuszy MSW. Tymczasem za kratami siedzą dziesiątki przeciwników reżimu, którym grozi wieloletnie więzienie.

– Co druga osoba zeznaje, że nie tylko bito, ale grożono gwałtem, zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Organy ścigania nie reagują – mówi Stefanowicz. – Władze twierdzą, że zajmie się tym międzyresortowa komisja. Pomyją w aresztach zakrwawione podłogi i zatuszują sprawę – dodaje.

Aleksandr Tarajkouski zginął 10 sierpnia podczas brutalnej pacyfikacji powyborczych protestów koło stacji metra Puszkinska w Mińsku. O śmierci męża żona dowiedziała dwa dni później z mediów. Dopiero wtedy białoruskie MSW poinformowało, że doszło do eksplozji ładunku wybuchowego, który mężczyzna jakoby miał w rękach. Kłamało. Już kilka dni później pojawiło się nagranie agencji Associated Press, które dowodziło, że mężczyzna nie miał nic w rękach.

Pozostało 90% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 999
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 997