Urzędujący od 1994 roku na Białorusi Aleksander Łukaszenko nie podał się w niedzielę do dymisji, nie uwolnił więźniów politycznych i nie zaprzestał represji. Wyprowadził natomiast na ulice miast tysiące uzbrojonych funkcjonariuszy wojsk wewnętrznych i milicji. W stolicy mundurowi ogrodzili drutem kolczastym wszystkie najważniejsze budynki rządowe oraz zablokowali główne arterie miasta. Łukaszenko całkiem zignorował postulaty liderki demokratycznej opozycji Swiatłany Cichanouskiej, która 13 października postawiła reżimowi ultimatum. Największe niedzielne protesty odbyły się w stolicy, tam dymisji dyktatora domagało się ponad 200 tys. ludzi (szacuje niezależny portal Nasza Niwa), protestowało też tysiące mieszkańców Grodna, Brześcia, Witebska i wielu innych miast kraju. Tymczasem to poniedziałek może się okazać dniem decydującym zarówno dla przyszłości reżimu, jak i dla jego przeciwników. Cichanouska zapowiadała wcześniej ogólnokrajowy strajk generalny oraz blokadę dróg.
Ostatnia nadzieja
Na specjalnie utworzonym przez opozycję portalu internetowym dla strajkujących robotników białoruskich przedsiębiorstw (zavod.honest-people.by) zarejestrowało się nieco ponad 5 tys. osób z ponad 320 zakładów pracy. To niewiele, biorąc pod uwagę to, że w samym Biełaruśkalij (jednym z największych przedsiębiorstw w kraju, produkuje nawozy potasowe) pracuje ponad 16 tys. ludzi, a w Mińskiej Fabryce Traktorów (MTZ) ponad 15 tys. robotników. – Załóżmy, że każdy z tych zarejestrowanych jest osobą aktywną i potrafi zmobilizować ludzi. Ale jeżeli w poniedziałek nic znaczącego się nie odbędzie, to może poważnie uderzyć w Cichanouską. Propaganda powie, że nie ma poparcia w społeczeństwie. Stawianie ultimatum było ryzykowne – mówi „Rzeczpospolitej" Paweł Usow, znany białoruski politolog. – Brak postępów w walce z reżimem może też doprowadzić do rozłamu w środowisku demokratycznym – dodaje. Jest przekonany, że pokojowe protesty „nie zmuszą Łukaszenki do odejścia".
Tymczasem w sztabie Cichanouskiej nie chcą radykalizacji protestów, nie chcą powtórki z ukraińskiego Majdanu, z okupacją placu, namiotami, przyjęciem budynków rządowych, płonącymi oponami i oddziałami samoobrony. – To zupełnie inna rewolucja, mamy inną filozofię. Ukraina w 2014 roku była pięć razy bardziej wolnym krajem niż Białoruś dzisiaj. Białoruska milicja i OMON to nie jest nawet ukraiński Bierkut, zajęcie placu i utrzymanie go na godzinę byłoby wielkim wyczynem. Nie mówiąc już o reszcie – mówi „Rzeczpospolitej" Franak Wiaczorka, doradca Cichanouskiej ds. międzynarodowych. Wiele wskazuje na to, że w poniedziałek nie dojdzie do masowej blokady dróg w kraju. Jak dowiedziała się „Rzeczpospolita", pomysł został skrytykowany przez część członków opozycyjnej Rady Koordynacyjnej. Zwłaszcza tych, którzy pozostali w kraju i obawiają się odpowiedzialności karnej. To dlatego Cichanouska nie namawiała w ostatnich dniach do blokady dróg, ale apelowała do funkcjonariuszy służb i mundurowych, by przeszli na stronę protestujących.
Służby się nie buntują
– Wyobraźmy sobie, że młody chłopak ze wsi idzie do wojska i tam otrzymuje propozycję pracy w milicji. Zostaje zauważony i doceniony, przeprowadza się do stolicy, MSW daje mu mieszkanie w centrum Mińska i bardzo dobrze wynagradza pracę. Dzisiaj bije protestujących pałkami. Ma wyjście: może odejść ze służby, ale wtedy straci wszystko, łącznie z mieszkaniem. Miałem dostać swoje mieszkanie w Mińsku za pół roku, gdybym nie odszedł ze służby – mówi „Rzeczpospolitej" Andrej Astapowicz, były starszy śledczy Komitetu Śledczego rejonu partyzanckiego w Mińsku. 16 sierpnia, kilka dni po brutalnych pacyfikacjach powyborczych protestów, przeszedł na stronę przeciwników reżimu i opowiedział o tym, jak fałszowane są sprawy karne przeciwko demonstrantom.
To, czego doświadczy później, nadaje się na scenariusz filmu fabularnego. By uniknąć aresztowania, musiał szybko uciekać do Rosji, a stamtąd bezskutecznie próbował przekroczyć rosyjsko-łotewską granicę, by już w Unii Europejskiej poprosić o azyl polityczny. Rosyjska straż graniczna go nie przepuściła, a już kilka dni później został zatrzymany przez lokalne służby bezpieczeństwa. Lokalne media informowały, że Mińsk domagał się jego ekstradycji i oskarżał go o popełnienie „przestępstwa wagi państwowej". Tymczasem Rosjanie podwieźli go do granicy z Białorusią i wypuścili w lesie. Spędził tam pięć dni, ukrywając się przed służbami Łukaszenki. Nie chce mówić, w jaki sposób udało mu się przedostać do Polski. Ale to on dzisiaj jest twarzą inicjatywy ByPol, która zrzesza i pomaga zbuntowanym funkcjonariuszom białoruskich służb, MSW, Komitetu Śledczego i prokuratury. Inicjatywę tę ostatnio powołała Cichanouska w siedzibie warszawskiego Centrum Białoruskiej Solidarności.