Środa była w Burundi dniem głosowania. Mieszkańcy tego sąsiadującego z Rwandą, Tanzanią i Demokratyczną Republiką Kongo kraju, pod okiem uzbrojonych żołnierzy czekali w kolejkach do urn. Według doniesień reportera agencji DPA, wyborcy nie przestrzegali zasad dystansu społecznego. Wielu czekających na oddanie głosu nie miało też dostępu do środków czystości.
W wyborach w Burundi startuje siedmiu kandydatów, jednak walka toczy się pomiędzy Agathonem Rwasą z Narodowego Kongresu dla Wolności (National Congress for Freedom, CNL) oraz generałem Evariste Ndayishimiyem z rządzącej Narodowej Rady dla Obrony Demokracji (National Council for the Defence of Democracy, CNDD-FDD).
56-letni Rwasa jest byłym liderem opozycji. Młodszy o 14 lat Ndayishimiye zajmuje obecnie stanowisko sekretarza generalnego partii CNDD-FDD, jest także zarówno ministrem spraw wewnętrznych, jak i ministrem obrony i dowódcą armii. Zwycięzca w tych wyborach zastąpi prezydenta Pierre'a Nkurunzizę, sprawującego urząd od trzech kadencji.
Jak donosi DPA, podczas wyborów nie byli obecni niezależni obserwatorzy. Jedyni dopuszczeni przez burundyjski rząd otrzymali rozkaz pozostania w kwarantannie, z powodu pandemii koronawirusa. Ponadto w dniu wyborów zablokowano w Burundi dostęp do mediów społecznościowych oraz w niektórych miejscach, według informacji świadków, w ogóle połączenie z internetem.