Sierpień w niemieckiej polityce był zawsze do tej pory prawdziwym sezonem ogórkowym. Teraz jest inaczej i wcale nie z powodu pandemii.
Dość niespodziewanie gremium partyjne SPD uznało, że najlepszym kandydatem partii na kanclerza będzie Olaf Scholz, obecny minister finansów oraz wicekanclerz w rządzie koalicyjnym Angeli Merkel. „Hanzeata z bazooką" – w ten sposób scharakteryzowała Scholza publiczna telewizja ZDF, nawiązując do jego hamburskiego rodowodu (Hamburg należał do Związku Hanzeatyckiego), który przy pomocy programów pomocowych w czasie pandemii sięgnął po finansową bazookę (wsparł gospodarkę ok. 350 mld euro).
Mianując Scholza oficjalnym pretendentem do urzędu, który za rok zwolni Angela Merkel, SPD rozpoczęła kampanię wyborczą, wyprzedzając konkurentów. Chodzi zwłaszcza o CDU/CSU oraz Zielonych. Biorąc pod uwagę układ sił politycznych, przyszły kanclerz pochodzić może jedynie z tych trzech ugrupowań.
– Pośpiech SPD w przygotowaniu się do przeszłorocznej elekcji jest podyktowany koniecznością znalezienia wyjścia z politycznego impasu – tłumaczy „Rzeczpospolitej" prof. Werner Patzelt, politolog. Partia od lat traci poparcie. Proces ten nasilił się, od kiedy jest partnerem koalicyjnym partii chadeckich: CDU/CSU. Sukcesy rządu idą bowiem na konto pani kanclerz, a niepowodzenia spadają w dużej mierze na barki SPD. – Nie ma mowy o kontynuacji rządu wielkiej koalicji po 2021 r. – zadeklarował Scholz już kilka miesięcy temu.
Jako kandydat na kanclerza partii mającej poparcie nie większe niż 15 proc. ma małe szanse, aby stać się następcą Angeli Merkel. Dlatego przed tygodniem pojawiła się propozycja, że SPD może utworzyć w przyszłości sojusz z postkomunistami. Lewica ze swoimi stabilnymi notowaniami na poziomie 8 proc. jest dla socjaldemokratów nieodzowna w projekcie zakończenia 15-letniej dominacji CDU/CSU.