Korespondencja z Nowego Jorku
To moment, na który w napięciu czekała większość kraju. Zazwyczaj ma on miejsce tuż po tym, jak jeden z kandydatów zostaje uznany za zwycięzcę wyborów, a ustępujący prezydent złoży mu gratulacje. Tym razem, chociaż Joe Bidena uznano za zwycięzcę 7 listopada, gratulacji nie było.
Odchodzący prezydent Trump utrzymywał, że to on wygrał wybory i (bezskutecznie) próbował to dowieść za pomocą ponownego przeliczania głosów, pozwów sądowych i wywierania nacisku na komisje wyborcze oraz władze republikańskie, by opóźniały certyfikowanie głosów i mianowały przyjaznych prezydentowi elektorów, którzy 14 grudnia ostatecznie zdecydują o wynikach tegorocznych wyborów.
W poniedziałek Emily Murphy, szefowa General Services Administration, oznajmiła, że autoryzuje proces przekazania władzy, tym samym uznając Bidena za prezydenta elekta.
– Chciałam zaznaczyć, że decyzję tę podjęłam niezależnie, na podstawie prawa i dostępnych faktów. Nie otrzymałam żadnych dyrektyw, aby opóźnić ten krok. Wbrew doniesieniom mediów i insynuacjom opóźnienie tego procesu nie było wynikiem strachu ani faworyzowania jednego kandydata