Korespondencja z Nowego Jorku
W ostatnich tygodniach prezydent Biden i jego sprzymierzeńcy wytoczyli wojnę na słowa z Ronem DeSantisem: na Twitterze, w wystąpieniach oraz podczas konferencji prasowych w Białym Domu. DeSantis jest konserwatywnym gubernatorem, który najgłośniej sprzeciwia się nakazom noszenia maseczek i innym restrykcjom pandemicznym, mimo że jego stan obecnie jest epicentrum pandemii napędzanej mocno zaraźliwą odmianą wirusa Delta. Dobowa liczba zachorowań biła ostatnio rekordy, a w szpitalach brakowało łóżek, bo trafiało tam ponad dwa razy tyle pacjentów niż rok temu podczas fali lipcowej.
Napięcie między nim a Białym Domem zaostrzyło się po tym, jak pod koniec lipca gubernator zagroził, że wstrzyma dotacje dla szkół, które wymagać będą, aby dzieci nosiły maski. – Jeżeli nie chcecie pomóc, to chociaż zejdźcie z drogi w walce z covidem – powiedział wówczas Biden, kierując słowa do DeSantisa oraz gubernatora Teksasu Gregga Abbotta, który w podejściu do pandemii podąża w ślady za kolegą z Florydy.
Z myślą o 2024 roku
– Nasza walka nie jest skupiona na osobie gubernatora, ale na wirusie, którego chcemy ogarnąć, a on nie chce w tym uczestniczyć – argumentowała podczas konferencji prasowej rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki, sugerując, że DeSantis bagatelizuje kryzys, jaki powstał w jego stanie, i wytknęła mu, że nawet nie wiedział, iż jego administracja zwróciła się do rządu z prośbą o respiratory.
Zwolennicy DeSantisa natomiast zarzucają administracji Bidena, że wytyka palcami Florydę, a mało mówi o demokratycznych stanach, takich jak Michigan, Nowy Jork, New Jersey czy Connecticut, które mają wysokie procentowo liczby zgonów.