Wstrząsy odczuli nawet mieszkańcy Dominikany, wschodniej części Kuby i Jamajki, ale z największym ciosem żywiołu musieli się zmierzyć Haitańczycy.
W niedzielę lokalne władze informowały, że w wyniku sobotniego trzęsienia ziemi o magnitudzie 7,2 stopni w skali Richtera zginęły co najmniej 304 osoby, a setki ludzi wpisano na listę zaginionych. Z kolei liczba rannych już przekroczyła 1800 osób. W epicentrum tragedii znalazł się zachód kraju, a w szczególności miejscowości Les Cayes (około 55 tys. mieszkańców) i Saint-Louis du Sud (niespełna 60 tys. mieszkańców). W gruzach znalazło się też ponad 200-tys. miasto Jeremie w południowo-zachodniej części kraju.
Świat ujrzał już zdjęcia zawalonych budynków mieszkalnych, centrów handlowych, hoteli i kościołów. Władze wciąż liczą ofiary i mówią o ogromnych stratach materialnych, a premier kraju Ariel Henry ogłosił stan wyjątkowy, na razie na miesiąc.
Pomoc Haitańczykom zaoferowało wiele krajów. Prezydent USA Joe Biden polecił natychmiast wesprzeć zniszczone żywiołem państwo poprzez amerykańską agencję pomocy międzynarodowej (USAID). Tuż po tragedii o sprawdzeniu gotowości bojowej grup poszukiwawczo-ratowniczych informowała polska Państwowa Straż Pożarna. W momencie zamknięcia tego wydania nie było wiadomo, czy polscy strażacy udadzą się na Karaiby. Ostatnio walczyli z ogniem w Turcji, a obecnie gaszą pożary w Grecji.
Haiti to najbiedniejszy kraj na zachodniej półkuli, który nie zdążył jeszcze wyjść z katastrofy humanitarnej wywołanej trzęsieniem ziemi w 2010 r. (o magnitudzie 7,1 stopni). Wtedy pod gruzami legła stolica kraju Port-au-Prince, a żywioł pozbawił życia ok. 300 tys. ludzi. Od tamtej pory Haiti boryka się z olbrzymim kryzysem gospodarczym, głodem i szalejącymi w miastach gangami, przez co często w zachodnich mediach kraj nazywano „Somalią Ameryki". Oliwy do ognia dolała pandemia koronawirusa, brak leków i dostępu do służby zdrowia.