Noc z niedzieli na poniedziałek białoruska biegaczka Kryscina Cimanouska spędziła w hotelu tokijskiego lotniska pod ochroną japońskiej policji. Poprosiła o pomoc Międzynarodowy Komitet Olimpijski, po tym jak przedstawiciele białoruskiej delegacji w Tokio usiłowali wypchnąć ją z igrzysk w Japonii i zmusić do powrotu do kraju. Decyzją władz w Mińsku została w sobotę wycofana z olimpiady. Wszystko dlatego, że skrytykowała działania białoruskich urzędników sportowych, którzy wbrew jej woli zapowiedzieli udział lekkoatletki w biegu sztafetowym na 400 metrów, mimo że specjalizuje się ona w dystansach 100- i 200-metrowych.

Cimanouska bała się wrócić na Białoruś, ponieważ po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich ofiarami represji padło już ponad 120 „niepoprawnych sportowców". Wielu wybitnych zawodników, którzy dotychczas reprezentowali Białoruś na prestiżowych imprezach, doświadczyło aresztów, wielu też musiało opuścić ojczyznę.

– Zrozumiała, że nie jest po prostu wycofywana z igrzysk, lecz celowo wywożona z Japonii na Białoruś, i że dzieje się to w jakimś konkretnym celu. Mogłaby wylądować w więzieniu – mówi „Rzeczpospolitej" Aleksander Opejkin, białoruski menedżer sportowy i dyrektor wykonawczy Fundacji Solidarności Sportowej (FSS), zrzeszającej represjonowanych białoruskich sportowców.

W efekcie wysiłków polskiego MSZ w poniedziałek białoruska zawodniczka przybyła do ambasady RP w Tokio i szybko otrzymała wizę humanitarną. Uda się nad Wisłę, mimo że zaprosili ją do siebie również Czesi i Słoweńcy. Mąż zawodniczki uciekł z Białorusi na Ukrainę.