Za pancernymi szybami, między dwoma strażnikami, siedział oskarżony – niepozorny, łysiejący mężczyzna w średnim wieku. Dokładnie 50 lat temu rozpoczynał się proces Adolfa Eichmanna, człowieka obwołanego „architektem Holokaustu".
Mowę oskarżycielską prokuratora Gideona Hausnera redagował osobiście premier Izraela Dawid Ben Gurion. „Wraz ze mną stoi sześciomilionowa rzesza oskarżycieli. Ale nie mogą oni wstać (...) i powiedzieć: »Oskarżam«." – mówił Hausner. – „Bo ich popioły piętrzą się na wzgórzach Auschwitz i na polach Treblinki, bo rozsypano je w polskich lasach".
Hitlerowskiego zbrodniarza Izraelczykom udało się odnaleźć dopiero 14 lat po wojnie. Podobnie jak wielu innych prominentnych nazistów, znalazł schronienie w Argentynie, gdzie wiódł spokojne życie pod przybranym nazwiskiem. Agenci Mossadu długo przygotowywali się do porwania Eichmanna. Ujęli go, gdy wysiadał z autobusu niedaleko swojego domu na przedmieściach Buenos Aires. Odurzonego środkami uspokajającymi i przebranego za stewarda, przemycili do Izraela w samolocie linii El Al przewożącym dyplomatów.
Proces trwał osiem miesięcy. Przesłuchano setki świadków, a prokurator wykazał, że jest to „morderca zza biurka", który odegrał kluczową rolę w przeprowadzeniu zagłady Żydów, kierował akcjami wysiedleńczymi, organizacją gett i zmuszaniem Żydów do eutanazji i aborcji. Sędziowie odrzucili linię obrony, która starała się wykazać, że Eichmann był tylko mało znaczącym trybikiem w ogromnej, biurokratycznej machinie. Sam oskarżony do końca twierdził, że jest niewinny. W grudniu 1961 roku zapadł wyrok śmierci. Eichmann został powieszony, jego ciało spalono, a prochy wysypano do morza poza wodami terytorialnymi Izraela.
Na procesie obecna była Hannah Arendt. Swoje obserwacje zawarła w słynnej książce „Eichmann w Jerozolimie" Obserwując oskarżonego, jego bezrefleksyjne zachowanie i intelektualną miałkość, która nie zgadzała się ze stereotypem o demoniczności nazistów, ukuła głośną tezę o „banalności zła".