W najbliższy weekend na kongresie SPD dyskutowanych ma być kilka wniosków dotyczących usług seksualnych. Sprowadzają się do wprowadzenia tzw. modelu nordyckiego, a więc karania klientów bez delegalizacji samego zjawiska. Wzywa do tego niedawna rezolucja Parlamentu Europejskiego. Model ten skutecznie działa od wielu lat w Szwecji i wielu innych krajach.
W Niemczech jest od ponad dwóch dekad zgoła inaczej. W uchwalonej w czasach rządów SPD i Zielonych ustawie potraktowano prostytucję jak zawód nieróżniący się od innych, objęty ubezpieczeniami społecznymi, zasiłkami w czasie bezrobocia i świadczeniami emerytalnymi. W ogromnej mierze jest to fikcja, gdyż zaledwie niewielki odsetek osób zajmujących się prostytucją jest zarejestrowanych. Ustawa sprzed kilku lat mająca zapewnić im ochronę wprowadziła wprawdzie kary do pięciu lat więzienia dla klientów, którzy korzystali z usług świadomi tego, że mają do czynienia z osobami zmuszanymi do nierządu. To przepis martwy.
Czytaj więcej
Mimo rosnącej krytyki instytucji UE nie widać nad Łabą chęci zmiany najbardziej w Europie liberalnego prawa dotyczącego prostytucji.
W rezultacie prostytucja w Niemczech kwitnie. Działa 2300 domów publicznych, bez większych przeszkód funkcjonuje prostytucja uliczna – swe usługi nawet za grosze oferuje wiele kobiet ze wschodniej części Europy, zwłaszcza z Bułgarii i Rumunii, oraz z Afryki, głównie Nigerii. Ocenia się, że w branży pracuje do 400 tys. kobiet, z których usług korzysta każdego dnia milion mężczyzn. Niemieckie media nie od dzisiaj nazywają Republikę Federalną „burdelem Europy”.
Nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek miało się zmienić, przynajmniej do następnych wyborów do Bundestagu za dwa lata. Mówi o tym wyraźnie Lisa Paus, szefowa resortu ds. rodziny z Zielonych. Dopiero w tym czasie ma być gotowa ewaluacja ustawy o ochronie osób zajmujących się prostytucją, a w umowie koalicyjnej obecnego rządu nie przewidziano żadnych zmian obowiązujących regulacji.