Brak danych uzasadniających popełnienie przestępstwa na granicy - po półrocznym śledztwie Prokuratura Rejonowa w Białymstoku umorzyła śledztwo w głośnej sprawie, która dotyczyła wolontariuszy pomagający imigrantom z granicy polsko-białoruskiej. W połowie grudnia ubiegłego roku policjanci wkroczyli i przeszukiwali przez całą noc punkt pomocy humanitarnej prowadzony na Podlasiu przez Klub Inteligencji Katolickiej. Funkcjonariusze skonfiskowali wszystkie komputery i telefony wykorzystywane do pracy oraz prywatne telefony wolontariuszy, inny sprzęt elektroniczny i całą dokumentację. Jak ujawniła „Rzeczpospolita” powodem policyjnego nalotu miały być tzw. pinezki w telefonach współpracowników, których zatrzymano w samochodach niedaleko granicy. Śledztwo z zawiadomienia policji wszczęto z art. 264£3 kodeksu karnego - kto organizuje innym osobom przekraczanie wbrew przepisom granicy Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. - 30 czerwca postępowanie umorzono. Obecnie decyzja ta stała się prawomocna - informuje nas Karol Radziwonowicz, szef Prokuratury Rejonowej w Białymstoku.
Czytaj więcej
Jesteśmy na uboczu, nie chcemy rzucać się w oczy – mówi Marianna Ossolińska, jedna z koordynatorek ośrodka dla uchodźców, którzy nie są obywatelami Ukrainy.
Śledztwo, głównie oparte o analizę nośników elektronicznych nie dało podstaw by stwierdzić, że wolontariusze mogli brać udział w przemycie ludzi. - W części odblokowanych urządzeń nie ujawniono danych mających znaczenie dowodowe w sprawie - mówi lakonicznie prok. Radziwonowicz.
Czytaj więcej
Powodem policyjnego nalotu miała być lokalizacja w telefonach wolontariuszy.
Problemy wolontariuszy zaczęły się od rutynowej kontroli dwóch samochodów, które wieczorem z 15 na 16 grudnia ub.r. jechały drogą dojazdową do gminy niedaleko granicy. Był to fiat scudo i mitsubishi outlander, którymi podróżowały trzy osoby. Policjantów miały zainteresować tzw. pinezki w telefonach podróżujących. To lokalizatory, które wysyłają nielegalni imigranci np. przemytnikom wskazując punkt w jakim mają ich odebrać. Tyle tylko, że „pinezka” podawała adres, gdzie mieści się oficjalny punkt KIK.