Bogusław Chrabota, Seul - Warszawa
Jak więc mogło dojść zdarzeń, które pochłonęły ponad 150 ofiar śmiertelnych, przynajmniej tyle samo rannych i jakąś liczbę zaginionych?
Przebieg wydarzeń w jakimś stopniu znamy. W noc z 29 na 30 października, przebrana w stroje halloweenowe młodzież tłoczyła się w uliczkach dzielniczki Itaewon-dong. Wedle grubych szacunków było to ponad sto tysięcy młodych ludzi; zarówno mieszkańców Seulu, jak i turystów. To coroczna tradycja mocno zamerykanizowanego społeczeństwa. Sama zaś dzielnica Itaewon, niemal w samym centrum, to zagłębie klubów i knajpek, ulubionej przez młodzież; Halloween obchodzi się tu zawsze tłumnie i głośno. W sobotę impreza zaczęła się zaraz po zmroku. Ci, co przyjechali tu wcześniej zajęli miejsca w knajpach, które na ten dzień zawsze przeznaczają większość ilość piwa i soju (lekkiej koreańskiej wódki).
Czytaj więcej
Około 60 osób doznało zatrzymania akcji serca w stolicy Korei Południowej Seulu po wybuchu paniki w czasie imprezy halloweenowej - poinformowała straż pożarna. Jest 153 ofiar śmiertelnych, a setki odniosły rany, w tym 82 osoby poważne.
Naprawdę gęsto zrobiło się przed północą, kiedy – według moich koreańskich rozmówców – tłum był taki, że wąskie, pochyłe uliczki prowadzące do głównej arterii zablokowały się do tego stopnia, iż ludzie nie mogli zrobić nawet kroku. Niektórzy próbowali się wcisnąć do pełnych już knajpek, inni próbowali z nich wyjść. Mówi się o grupie mężczyzn, która nagle zaczęła torować sobie drogę siłą i tak zaczęła się panika. Młodzi ludzie przewracali się na siebie, upadali sobie pod nogi, a dramatyzmu dodawała jeszcze pochyłość szerokiej na cztery metry uliczki, bo tłum zaczął się w naturalny sposób wywracać.