Pamiętamy, jak Donald Trump podczas ostatniej kampanii wyborczej złośliwie definiował swojego głównego oponenta jako „śpiącego Joe” (Sleepy Joe). Tymczasem, kiedy Joe Biden stał się prezydentem, to nie tylko uciekał od złośliwości i osobistych przytyków, lecz wprost postawił sobie za główny cel zabliźnianie bolesnych ran w amerykańskim społeczeństwie i dążenie do zakończenia głębokiej polaryzacji.
Nie do końca się udało, a tzw. trumpiści pragną powrotu do władzy. Jednakże zmiana na lepsze jest zauważalna. Bardziej jednak w polityce zewnętrznej niż wewnętrznej. A to dlatego, że Biden podtrzymał zasady dwupartyjności (bipartisanship) względem największego teraz amerykańskiego wyzwania, czyli szybko dotąd rosnących Chin (plus Rosji oczywiście).
Obecny prezydent pozostał też przy zasadach polityki siły i mocarstwowości, jaką zainicjował Trump. W stosunku do Chin oznaczają one utrzymanie „strategicznej rywalizacji”, jaka zastąpiła poprzednią politykę zaangażowania. W Waszyngtonie pojawił się konsensus, że trzeba mierzyć i uderzać w Chiny, gdzie się da.
Proces pogłębił się podczas pandemii koronawirusa, gdy Amerykanie nie tylko kontynuowali wojnę handlową i celną (na agendzie od marca 2018 r.), ale wszczęli też ideologiczno-medialną oraz przede wszystkim w wysokich technologiach (Huawei, 5G, TikTok). Już administracja Trumpa skutecznie zaczęła ograniczać dostęp chińskich podmiotów do narzędzi i technologii w dziedzinie półprzewodników. Potem agendę stale rozszerzono, szukając przy tym sojuszników. Powołano m.in. Radę Handlu i Technologii USA-EU, pracującą nad wspólnymi standardami kontroli eksportu do Chin oraz rozwoju sztucznej inteligencji i innych zaawansowanych technologii.
Czytaj więcej
- Żeglujemy przez mroczną godzinę naszej wspólnej historii - mówił Joe Biden otwierając szczyt grupy Quad w Tokio. W skład Quad wchodzą USA, Japonia, Indie i Australia.