Na szefa rządu niewielkiego landu w dawnej NRD lokalny parlament wybrał w środę Thomasa Kemmericha z najmniejszej frakcji: liberalnej FDP, a nie faworyzowanego Bodo Ramelowa, dotychczasowego premiera z postkomunistycznej Lewicy, która wygrała październikowe wybory. Stało się tak, dlatego, że kandydata FDP poparła izolowana na niemieckiej scenie politycznej AfD.
– To wielka niespodzianka, po wyborach tego nie można było oczekiwać, FDP ledwie dostała się do landtagu. Wcześniej konstelacja z AfD wydawała się niewyobrażalna – mówi „Rzeczpospolitej" Tino Zippel, wiceszef miejscowego dziennika „Ostthüringer Zeitung".
Centrale wszystkich tradycyjnych partii zawsze się zarzekały, że nigdy nie będą współpracować z AfD, choć doły partyjne, zwłaszcza CDU we wschodnich landach, przebąkiwały nieśmiało, że są do tego gotowe. Ale wydawało się to odległą przyszłością.
Teraz FDP i CDU dogadały się z AfD w sprawie wyboru premiera. Reakcje z Berlina są bardzo ostre. – Niewybaczalne, skandal, dno powojennej historii Niemiec – komentowali szefowie socjaldemokratycznej SPD, która tworzy z CDU rząd federalny.
Szef FDP Christian Lindner wykluczył „wszelką współpracę z AfD", podkreślając, że to nie centrala partii odpowiada za to, co się stało w środę w Turyngii, lecz lokalny oddział i frakcja. Wezwał tamtejszych liberałów, by rozpoczęli rozmowy o rządzeniu razem z CDU, SPD i Zielonymi. A jak się nie powiodą, to odbyłyby się nowe wybory. Szefowie CDU od razu zażądali nowych wyborów i skrytykowali swoich lokalnych polityków: zagłosowali „wbrew zaleceniom i prośbom" centrali.