Zamontowane w suficie kamery przekazują na żywo obraz z lokali wyborczych do sieci – stojące na środku pomieszczenia przezroczyste urny do głosowania i kilkudziesięciu obserwatorów, którzy siedzą ciasno w jednym rzędzie, zaglądają do komórek lub coś skrupulatnie notują. Zaskakująco wzorcowo wyglądała organizacja procesu głosowania w jednym z centralnych lokali wyborczych w stolicy Azerbejdżanu, trzymilionowym Baku. Brakowało tylko jednego – wyborców. W ciągu około dwudziestu minut do pomieszczenia weszła zaledwie jedna lub dwie osoby i znów zapanowała cisza. Członkowie komisji wyborczej tłumaczyli, że jest jeszcze zbyt wcześnie i zbyt zimno.
Tego niedzielnego południa nic nie przypominało o trwających w kraju wyborach parlamentarnych. Przez dwie spędzone w mieście doby nie widziałem żadnego plakatu wyborczego i ani jednej ulotki. Niedzielne głosowanie odbyło się tak cicho, że mieszkańcy największego na Kaukazie miasta mogli go po prostu nie zauważyć.
Lepiej niż na Białorusi
W poniedziałek Centralna Komisja Wyborcza Azerbejdżanu (CKW) podała, że do urn poszło aż 47,8 proc. uprawnionych do głosowania mieszkańców kraju. 71 ze 125 miejsc w parlamencie zajęli przedstawiciele rządzącej partii Nowy Azerbejdżan. Reszta to kandydaci niezależni i przedstawicie rozmaitych ugrupowań lojalnych wobec rządzącego od 2003 roku prezydenta Ilhama Alijewa.
Do Milli Medżlisu (tak w języku azerbejdżańskim nazywa się parlament) dostał się tylko jeden przedstawiciel demokratycznej opozycji – to prawnik Erkin Gadirli z partii Republikańska Alternatywa (REAL). Na jej czele stoi jeden z najbardziej znanych azerbejdżańskich opozycjonistów Ilgar Mamedow. Nie mógł startować, ponieważ w 2014 roku został skazany na siedem lat więzienia za „organizację masowych zamieszek" (wyszedł na wolność w roku 2018). Nawoływał do udziału w wyborach i mówił nawet, że jest to „historyczna szansa dla narodu i opozycji".
Do udziału w wyborach nawoływał też znany niezależny prawnik Aslan Ismaiłow, przez co został nawet skrytykowany przez część radykalniej nastawionej opozycji, która całkowicie zbojkotowała proces wyborczy. – Początek kampanii był dobry, zarejestrowano ponad 1300 kandydatów, nie wszystko było idealne, ale wyglądało to uczciwie. Najgorsze odbyło się w dzień głosowania – mówi „Rzeczpospolitej" Ismaiłow. – Podam przykład z 35. komisji wyborczej w Baku. Na żywo przed kamerami na głos liczono głosy. Niezależny kandydat miał kilkakrotnie więcej głosów i słyszał to cały kraj. Nikt z obserwatorów nie dostał jednak końcowego protokołu na ręce, a następnego dnia CKW podała, że wygrał właśnie kandydat władz – opowiada Ismaiłow. Zaznacza, że jest zwolennikiem „pokojowych zmian i reform w kraju".