Protesty wybuchły w poniedziałek, gdy Centralna Komisja Wyborcza w Biszkeku ogłosiła, że w niedzielnych wyborach parlamentarnych zwyciężyły partie Jedność oraz Moja Ojczyzna Kirgistan. Próg wyborczy (wynosi 7 proc.) przekroczyły jeszcze jedynie partie Kyrgyzstan i Jedna Kirgizja. Wszystkie są w mniejszym lub większym stopniu związane z obozem rządzącego prezydenta Sooronbaja Dżeenbekowa lub wpływowym w kraju klanem braci Matraimowych.
Pozostałych 12 opozycyjnych partii nie przyjęło wyniku wyborów i początkowo namawiały one swoich zwolenników do pokojowych protestów, ale skończyło się na masowych starciach z policją i zajęciu najważniejszych budynków rządowych. Już we wtorek CKW Kirgistan unieważnił wynik niedzielnych wyborów. Informowano około 170 rannych, jedna osoba zmarła.
Liczy się każda godzina
Biały Dom, w którym mieści się siedziba prezydenta i parlamentu, protestujący zajęli w nocy z poniedziałku na wtorek, taranując bramę ogrodzenia ciężarówką. Do rana w rękach przeciwników władz były już budynki MSW i Państwowego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego (GKNB), mianowano nawet nowe kierownictwo tych służb. Podobnie ogłoszono nowego burmistrza stolicy po zajęciu ratusza. We wtorek po południu do dymisji podali się czołowi urzędnicy niemal wszystkich kirgiskich regionów.
– W naszym kraju de facto już nie ma władz. W tej chwili płonie Biały Dom. W budynku rządu moich kolegów dziennikarzy wzięli jako zakładników jacyś agresywni ludzie, ale później ich uwolniono. Dochodzi już do starć pomiędzy protestującymi, którzy zaczynają dzielić stanowiska – relacjonowała we wtorek w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Aidai Erkebaewa, lokalna dziennikarka portalu Mediazona.ca, opisującego wydarzenia w Azji Środkowej.