„Kalendarz nowego 2021 roku jest taki sam, jak słynnego 1937" – napisał na Facebooku jeden z rosyjskich dziennikarzy, dodając skan stalinowskiego kalendarza.
W Rosji rok 1937 nieodmiennie kojarzy się z komunistycznym Wielkim Terrorem. Obecnie takie porównanie przyjęto kpiną i ironią, powiało jednak chłodem.
Tuż przed Nowym Rokiem bowiem rosyjski parlament przyjął całą serię poprawek do już istniejących ustaw, które zwiększają kary za niezależną działalność społeczną i polityczną. Rozszerzono pogardliwie brzmiące w języku rosyjskim pojęcie „zagranicznego agenta" – teraz oprócz organizacji (otrzymujących jakiekolwiek finansowanie zza granicy) można do tej kategorii zaliczyć też poszczególne osoby. Ministerstwo Sprawiedliwości, nie czekając nawet na przepisy wykonawcze, opublikowało listę pierwszych pięciu „agentów", wśród nich nestora ruchu obrony praw człowieka – 79-letniego Lwa Ponomariowa.
Zaskoczony społecznik (były współpracownik Andrieja Sacharowa i współzałożyciel „Memoriału") obrócił wszystko w żart, zapowiadając założenie wraz z pozostałą czwórką „organizacji obrony praw zagranicznych agentów". Ale nikomu nie jest do śmiechu. Teraz cała piątka musi oznaczać swoje wypowiedzi, np. w internecie specjalną formułką. Również cytujący ich muszą zaznaczać, że są oni „zagranicznymi agentami". Jeśli ktoś nie podporządkuje się nowym przepisom, grozi mu do dwóch lat więzienia.
Z drugiej strony władze wprowadziły możliwość blokowania zagranicznych serwisów internetowych za „cenzurowanie rosyjskich mediów", wśród nich Facebooka, YouTube'a czy Twittera. Zdenerwowanie Kremla wywołała niska pozycja jego propagandystów w ratingach YouTube'a, serwis w dodatku sam oznacza ich jako „finansowanych przez rosyjski rząd".