Stawką wtorkowych wyborów do Knesetu, czwartych od 2019 r., jest przełamanie dwuletniego impasu politycznego uniemożliwiającego utworzenie stabilnego rządu. Sam rządzący od 2009 r. premier Beniamin Netanjahu walczy nie tylko o utrzymanie stanowiska, ale także o wolność, w dosłownym znaczeniu. Toczy się przeciwko niemu proces w sprawach korupcyjnych, co skończyć się może więzieniem.
Uchronić go może zdobycie przez jego Likud oraz partie koalicyjne stabilnej większości parlamentarnej. Umożliwiłoby to premierowi przegłosowanie immunitetu zwalniającego go od odpowiedzialności karnej, przynajmniej na kolejną kadencję.
Nowi rywale
Sądząc po sondażach, taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Wprawdzie Likud może liczyć na około 30 ze 120 miejsc w Knesecie, ale sojusznicy w postaci partii religijnych i ugrupowań nacjonalistycznych i prawicowych mogą nie uzyskać 31 mandatów zapewniających większość rządową. Podobnie wygląda sytuacja po stronie opozycji.
Nie odgrywa już tam żadnej roli Benny Gantz i jego ugrupowanie Niebiesko-Biali, tworzący po wyborach sprzed roku obecną koalicję rządową z Likudem oraz blokiem partii prawicowych i religijnych. Rozpadła się w grudniu ubiegłego roku na tle sporu o kształt budżetu z inicjatywy premiera.
Gdyby funkcjonowała nadal, Gantz musiałby, na podstawie porozumienia o rotacji na stanowisku szefa rządu, przejąć stanowisko premiera w listopadzie tego roku. Stracił jednak wyborców, którzy nie mogli mu wybaczyć, że wbrew zapowiedziom zawarł pakt koalicyjny z Netanjahu.