Rewolucja w izraelskiej polityce. Może powstać rząd z poparciem Arabów

Ganc, główny rywal Netanjahu, chce utworzyć rząd przy poparciu partii arabskich. To rewolucja.

Publikacja: 10.03.2020 22:00

Benny Ganc montuje koalicję na wspólnocie nienawiści do długoletniego premiera Netanjahu

Benny Ganc montuje koalicję na wspólnocie nienawiści do długoletniego premiera Netanjahu

Foto: AFP

W historii państwa żydowskiego nigdy jeszcze Arabowie izraelscy nie byli w sytuacji umożliwiającej im decydowanie o kształcie rządu. W niedawnych wyborach parlamentarnych cztery partie koalicji Wspólna Lista, reprezentujące ponad 2-milionową społeczność arabską Izraela, zdobyło 15 mandatów w 120-osobowym Knesecie. To rekord, ale nie to decyduje tym razem o sile politycznej Wspólnej Listy, lecz nieporozumienia w łonie partii żydowskich, które uniemożliwiają Beniaminowi Netanjahu uzyskanie poparcia większości w Knesecie.

Jego prawicowy blok Likud ma 36 mandatów, a wraz z partiami sojuszniczymi dysponuje 58 mandatami. Brakuje trzech. Większość zapewniał dawniej Nasz Dom Izrael, partia rosyjskojęzycznych imigrantów Awigdora Liebermana, przybysza z sowieckiej Mołdawii. Kiedyś bliski sojusznik Netanjahu jest obecnie jego zapiekłym wrogiem.

Lieberman prowadzi obecnie rozmowy z Bennym Gancem, szefem centrowego bloku Niebiesko-Biali, który zdobył w wyborach 33 mandaty. Lieberman ma do zaoferowania siedem głosów w parlamencie. Dalsze siedem ma sojusz partii lewicowych. Daje to w sumie 47 mandatów.

Ale 15 mają partie arabskie, o których współpracę zabiega właśnie Ganc. Rozmawiał z nimi we wtorek po wstępnych deklaracjach z ich strony, że współpraca nie jest wykluczona. Bynajmniej nie w charakterze partnerów w koalicyjnym rządzie. Do tego izraelska demokracja jeszcze nie dorosła.

Arabowie są obywatelami drugiej kategorii mimo przysługujących im wielu praw. Ze swej strony nie uznają żydowskiego charakteru państwa i domagają się prawa do powrotu rzeszy wysiedlonych arabskich mieszkańców Palestyny. Ich udział w rządzie jest nie do pomyślenia. Mogą jednak wesprzeć mniejszościowy gabinet Benny’ego Ganca, kierując się, jak pozostali członkowie obozu Ganca, pragnieniem pozbawienia władzy Beniamina Netanjahu.

Wygląda na to, że tak się właśnie stanie. Jak i to, że prezydent Reuwen Riwlin powierzy misję utworzenia rządu przywódcy Niebiesko-Białych. Mógłby liczyć na głosy 62 deputowanych Knesetu.

Tym samym era Netanjahu dobiegłaby końca. W przyszły poniedziałek rozpoczyna się jego proces sądowy w sprawach korupcyjnych, co dodatkowo niekorzystnie wpłynie na wizerunek urzędującego premiera. Stara się być obecnie na pierwszej linii walki z koronawirusem i daje do zrozumienia, że celowe byłoby utworzenie rządu jedności narodowej, a więc koalicji Likudu z Niebiesko-Białymi. Ganc nie chce o tym słyszeć, realizując swój plan. Ma jednak problem z dwoma deputowanymi własnego ugrupowania, którzy nie chcą współpracy z Arabami.

Przeszli do Ganca z Likudu. To szansa dla Netanjahu.

W historii państwa żydowskiego nigdy jeszcze Arabowie izraelscy nie byli w sytuacji umożliwiającej im decydowanie o kształcie rządu. W niedawnych wyborach parlamentarnych cztery partie koalicji Wspólna Lista, reprezentujące ponad 2-milionową społeczność arabską Izraela, zdobyło 15 mandatów w 120-osobowym Knesecie. To rekord, ale nie to decyduje tym razem o sile politycznej Wspólnej Listy, lecz nieporozumienia w łonie partii żydowskich, które uniemożliwiają Beniaminowi Netanjahu uzyskanie poparcia większości w Knesecie.

Pozostało 81% artykułu
Polityka
Wskazany przez Trumpa kandydat na prokuratora generalnego rezygnuje
Polityka
Anna Słojewska: Europejski nurt skręca w prawo
Polityka
Dlaczego Donald Trump jest syjonistą? „Za wsparciem USA dla Izraela stoi lobby, ale nie żydowskie”
Polityka
Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Beniamina Netanjahu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus prosto ze szczytu G20 trafił do szpitala