Przebieg głośnego wypadku sprzed ponad trzech lat, w którym ranna została m.in. premier Beata Szydło, do dziś budzi wątpliwości, a na wiele pytań nadal nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Opinię publiczną dziwiło, że biegłym nie udało się odczytać „czarnych skrzynek" ani zdobyć zapisów rejestratorów, a kulisy wypadku prokuratura, biegli i sąd musieli odtwarzać głównie na podstawie zeznań świadków, a nie twardych dowodów.
Wykluczyć hakera
Okazuje się, że w rządowym audi A8, którym podróżowała ówczesna premier, nie było kamery rejestrującej trasę ani żadnych innych odrębnych rejestratorów. Auta nie posiadały aktywnej nawigacji, która na bieżąco łączyłaby się z satelitą i podawała lokalizację pojazdu. Te wszystkie urządzenia były „poodpinane" także w dwóch pozostałych samochodach z kolumny (jadących przed i za audi).
Dlaczego? Bo ze względów bezpieczeństwa rządowe limuzyny mają odłączone tzw. systemy aktywne.
– To ma zapobiec sytuacji, że ktoś zhakuje system, przejmie kontrolę nad pojazdem, ustali, gdzie się on w danej chwili znajduje, i np. zdalnie, elektronicznie wyłączy hamulce. To zagrożenie realne – mówi nasz rozmówca znający tajniki rządowych pojazdów. I tłumaczy, że dwa lata temu w Anglii zrobiono testy dotyczące naszpikowanego elektroniką land rovera. Hakerzy przejęli zdalnie nad nim sterowanie i prawie „usmażyli" w środku kierowcę, bo włączyli klimatyzację na 29 stopni i zablokowali drzwi, aby nie mógł wyjść.
By uniknąć m.in. takich zagrożeń, rządowe pojazdy wożące VIP-y mają mało elektroniki, są pozbawione elementów, które mogą umożliwić wpływanie na auto osobom z zewnątrz.