9 czerwca Belgowie, podobnie jak mieszkańcy wszystkich krajów Unii, pójdą wybrać swoich eurodeputowanych. Ale niepomiernie ważniejsze będą organizowane tego samego dnia wybory federalne i regionalne w Belgii. We Flandrii sondaże od miesięcy przewidują spektakularne zwycięstwo Vlaams Belang (Interes Flamandzki), skrajnie prawicowego ugrupowania, które w pierwszym punkcie swojego programu zapisało przekształcenie północnej prowincji królestwa w niezależne państwo. Może liczyć na blisko 30-proc. poparcie.
Grieken kalkuluje, że zbuduje wówczas większościową koalicję z inną niepodległościową partią Nowy Sojusz Flamandzki (N-Va), która zbiera teraz nieco ponad 20 proc. poparcia w sondażach. Partia kierowana przez burmistrza Antwerpii Barta de Wevera trzymała się do tej pory zasady, że nie wchodzi w układy z ugrupowaniami nacjonalistycznymi i populistycznymi.
Dla 7 milionów Flamandów nie ma dziś ważniejszej sprawy od powstrzymania masowej imigracji.
To jednak spowodowało poważny odpływ wyborców do partii Griekena. Dla 7 milionów Flamandów nie ma dziś ważniejszej sprawy od powstrzymania masowej imigracji. A tu Vlaams Belang zapowiada środki najbardziej radykalne. Dlatego w N-Va rozgorzała gorąca debata, czy zbudować po wyborach koalicję ze skrajną prawicą, czy też ryzykować dalszą marginalizacją. Przykładem jest Austria, Włochy, Szwecja czy Finlandia, gdzie skrajna prawica bierze udział w sprawowaniu władzy.
W Belgii osiedla się teraz co roku około 150 tys. osób więcej, niż z niej wyjeżdża. To powoduje, że mniejszy od województwa mazowieckiego kraj ma już 13 mln mieszkańców i jedną z najwyższych gęstości zaludnienia na świecie. Poza Ukraińcami najwięcej cudzoziemców przybywa z Maroka, Turcji, Indii i Afganistanu, co rodzi coraz większe problemy z integracją przybyszów.