– Jeżeli ktoś się wstrzymał czy ktoś jest przeciwko, lepiej wstańcie, byśmy widzieli [śmieje się]. Przecież mówiłem, że nie trzeba się bać wstrzymywać od głosu czy głosować przeciwko, to wy jesteście gospodarzami, macie swoje zdanie – przemawiał w czwartek Aleksander Łukaszenko do ponad tysiąca delegatów Wszechbiałoruskiego Zjazdu Ludowego (WZL). Obecni na sali „jednogłośnie” przyjęli nową doktrynę wojskową (uwzględnia obecność na terenie Białorusi rosyjskiej taktycznej broni jądrowej) i koncepcję bezpieczeństwa narodowego.
Nikt z zebranych nie miał wątpliwości co do tego, że gospodarz imprezy jest tylko jeden. Po raz pierwszy dyktator wystąpił w nowej roli. Od wtorku będzie łączył obowiązki „prezydenta” z obowiązkami przewodniczącego WZL.
Zastępca dyktatora
Dwa lata temu Łukaszenko przeprowadził „referendum” i zmienił konstytucję, w świetle której „zjazd ludowy” stał się najważniejszym organem władzy. Wyznacza „podstawowe kierunki polityki zagranicznej i wewnętrznej”, odwołuje prezydenta (w przypadku naruszenia konstytucji), wprowadza stan wojenny i może podważać legalność wyborów. 69-letni Łukaszenko nie miał więc wyjścia. We wtorek został „wybrany” na przewodniczącego.
– Nie wygląda na to, by wybierał się na emeryturę. Przerobił konstytucję pod presją Moskwy, bo trwały protesty (chodzi o 2020 r. – red.) i na Kremlu nalegali na tranzycję władzy na Białorusi. Ale protesty zostały stłumione, a Putin rozpoczął pełnoskalową wojnę i nie sądzę, by obecnie był zainteresowany zmianą władzy w Mińsku. Ale w nowej konstytucji powstała pewna kolizja. Dlatego Łukaszenko postanowił to załatwić, siedząc jednocześnie na dwóch fotelach – mówi „Rzeczpospolitej” Aleksander Klaskouski, czołowy niezależny białoruski politolog. Nie ma wątpliwości, że Łukaszenko w przyszłym roku będzie po raz siódmy kandydował w wyreżyserowanych przez siebie wyborach prezydenckich.