Kilkadziesiąt tysięcy aktywistów umieszczonych we wszystkich komisjach wyborczych w kraju, to mała armia. Zdeterminowana, gotowa zębami i pazurami bronić czystości głosowania. To z reguły liderzy opinii w swoich miejscowościach czy osoby zaufania publicznego. Ich oddziaływanie na lokalne społeczności jest bardzo duże. „Jeśli ktoś taki wątpi w uczciwość wyborów, to coś w tym musi być” – myśli sobie zwykły, jeszcze nie zmobilizowany wyborca i zaznacza październikową datę na czerwono, by zagłosować przeciw władzy, która może dopuszczać się nieprawości. I to jest najprostszy mechanizm poszerzania bazy wyborczej.
Czy można sfałszować wybory?
Dlatego budowanie ruchu „Pilnuję wyborów”, które Koalicja Obywatelska rozpoczęła w końcu czerwca jest całkiem niezłym instrumentem integracyjnym. Nie należy jednak mylić go z realnym zatrzymaniem ewentualnego oszustwa wyborczego. Zdaniem byłego szefa Państwowej Komisji Wyborczej, sędziego Wojciecha Hermelińskiego, na poziomie krajowym fałszerstwo jest trudne, czy też prawie niemożliwe. Zbyt dużo osób sprawdza protokoły i liczy każdą kartę. Ale czy to oznacza, że PiS, gdyby „omsknął się” o np. 0,5 punktu procentowego nie podejmie „decyzji politycznej” o tym, że wcale mu głosów nie zabrakło i to on może utworzyć rząd? A jeśli decyzja taka by zapadła, to kto z obecnego składu Sądu Najwyższego będzie w stanie się jej sprzeciwić? I kto, w końcu, wyszedłby w tej sprawie na ulicę, jeśli wątpliwości co do wyniku byłby dojmujące?
Czytaj więcej
My, jako Koalicja Obywatelska, jako jedyni mamy ambicje, by w każdej komisji wyborczej była osoba z nami związana - mówiła w rozmowie z TVN24 posłanka Koalicji Obywatelskiej, Barbara Nowacka.
Wybory to emanacja państwa, w jego aktualnym stanie. Wolna elekcja w pełni odpowiadała elitarnej „demokracji szlacheckiej”, uliczne zamieszki stanowiły obraz politycznej niestabilności II RP, a bezsilność obywateli i wezwania do bojkotu głosowania były charakterystyczne dla PRL. Bo jeśli raz już społeczeństwo uwierzy w zasadę, że „gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, już dawno by ich zakazano”, oznacza to, że samo nakłada na siebie samospełniającą się klątwę. Dobrze rozumiała to słusznie miniona władza, panicznie bojąc się wszelkich akcji podważających jej wyborczą legitymację.
W areszcie z jamniczką
W 1984 roku Tymczasowa Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” wezwała do bojkotu głosowania do Rad Narodowych. Dodano do tego instrukcję sprawdzania frekwencji (która w oficjalnej propagandzie zawsze przekraczała 90 proc.). Związek wzywał swoich sympatyków by trzykrotnie w ciągu dnia udali się pod wybrany lokal wyborczy (między 6.00 a 11.00, 11.00 a 15.00 oraz między 15.00 a 20.00) i policzyli wszystkich wychodzących z głosowania w ciągu pięciu minut. Należało zanotować godzinę rozpoczęcia pomiaru, liczbę wychodzących oraz numer lokalu. Czy to był instrument precyzyjny? Na pewno nie, zważywszy, że liczni funkcjonariusze SB i milicji pilnujący lokali wyborczych z pełną determinacją zatrzymywali wszystkie osoby zaopatrzone w kartki i długopisy, które wybrały się na liczenie.