- Przypadek Tomasza L. pokazuje, że rosyjskich łączników przy Antonim Macierewiczu było jeszcze więcej, niż myśleliśmy. Przypomnę, że chodzi o dwie komisje: weryfikacyjną i likwidacyjną, które zajmowały się WSI, czyli ówczesnym kontrwywiadem i wywiadem polskiej armii. One powstały z inicjatywy Macierewicza - bezpośrednio kierował komisją weryfikacyjną, a pośrednio wpływał na komisję likwidacyjną, przez swojego współpracownika, Sławomira Cenckiewicza - kontynuował.
Tomasz L. był bardzo niebezpiecznym szpiegiem
Tomasz Piątek, dziennikarz, publicysta
- Nawet jeśli Tomasz L. później dał się zwerbować rosyjskim służbom, to i tak mamy do czynienia z wielkim zagrożeniem, bo pracując w komisji likwidacyjnej ds. WSI zdobył bezcenne informacje na temat naszych służb specjalnych, które zapewne przekazał Rosjanom. Przesłanką tutaj, która pomoże nam ocenić jak wyglądała działalność, jak wygląda odpowiedzialność Macierewicza, Cenckiewicza i jego współpracowników jest to, że przypadek Tomasza L. nie jest jedyny. W komisji weryfikacyjnej ds. WSI, którą Macierewicz kierował bezpośrednio znalazł się antyzachodni propagandzista Leszek Sykulski, który służy Kremlowi całkiem jawnie, robi to nawet teraz. W komisji weryfikacyjnej zasiadał też Tomasz Szatkowski, późniejszy prezes fundacji NCSS, której eksperci wypowiadali się przeciwko NATO, a nawet jawnie popierali Putina. Gdy Macierewicz został ministrem obrony, zrobił go swoim zastępcą i wysyłał go do USA na rozmowy z jawnie prokremlowskim kongresmenem - mówił dziennikarz.
- A pułkownikowi Krzysztofowi Gajowi, zwolennikowi Putina, Macierewicz powierzył tworzenie WOT. I tu kolejne kółko się zamyka, bo kolegą Szatkowskiego i Gaja w NCSS, był słynny Jacek Kotas, rosyjski łącznik Macierewicza. Za dużo tu mamy przypadków, aby mówić o przypadku. A to, jak Macierewicz wykorzystywał Szatkowskiego do kontaktów z jawnie proputinowskim kongresmenem świadczy o tym, że Macierewicz dobrze wie co robi - ocenił Piątek.
- Tomasz L. był bardzo niebezpiecznym szpiegiem. Utrzymywał kontakty z prawicowymi propagandzistami, takimi jak Marek Chodakiewicz czy Wojciech Sumliński, ale szukał też kontaktów wśród opozycji, a nawet wśród rosyjskich, antyputinowskich emigrantów politycznych - mówił dziennikarz, który przyznał, że kontaktował się z niektórymi znajomymi zatrzymanego urzędnika.
- Po tym jak odszedł z Ministerstwa Obrony, trafił do Urzędu miasta Warszawy, gdy prezydentem był brat Jarosława Kaczyńskiego, Lech Kaczyński. Tam też jego obecność wnosiła niebezpieczeństwo, bo miał dostęp do bazy danych osobowych, PESEL-i, a także zdobywał dane, które mogły posłużyć do tego, by tworzyć fałszywe osobowości dla wywiadowców rosyjskich przybywających do Polski i udających polskich obywateli - podkreślił.