Zaledwie 11-godzinny pobyt Olafa Scholza w Pekinie w piątek ma charakter wizyty inauguracyjnej. Kanclerz jest pierwszym liderem zachodniej demokracji odwiedzającym Chiny od wybuchu pandemii w Wuhanie przed prawie trzema laty. Tak jak za czasów Angeli Merkel towarzyszy mu spora delegacja 12 szefów niemieckich koncernów, w tym z BASF, Volkswagena, Deutsche Banku, Siemensa, BMW i BioNTechu.
Nie ma jednak przedstawicieli Federalnego Związku Niemieckiego Przemysłu (BDI), potężnej organizacji, która zaapelowała do rządu o zmniejszenie zależności niemieckiej gospodarki od Chin. Jej stanowisko odzwierciedla toczącą się w Niemczech dyskusję o skutkach klęski polityki uzależnienia gospodarki od rosyjskich surowców energetycznych. Rzecz w tym, by nie dopuścić do powtórki z historii, tym razem w relacjach z Chinami. Najlepiej ujął to Thomas Haldenwang, szef niemieckiego kontrwywiadu, mówiąc, że jeżeli „Rosja jest burzą, to Chiny zmianą klimatyczną”.
Czytaj więcej
Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę Niemcy zmuszone zostały do rewizji swojej polityki wobec Rosji. Teraz kolej na Chiny.
Tymczasem zależność Niemiec od Chin rośnie od co najmniej dwóch dekad. Kiedy Angela Merkel obejmowała władzę, sprzedaż do Chin stanowiła mniej niż 3 proc. całego niemieckiego eksportu, a import – niewiele ponad 6 proc. Po 16 latach eksport potroił się, a import niemal podwoił. Na Niemcy przypada obecnie 43 proc. całego europejskiego importu z Chin i niemal tyle samo eksportu.
– Niemiecka gospodarka jest znacznie bardziej uzależniona od Chin niż chińska od Niemiec – ostrzega Instytut Gospodarki Niemieckiej (IW).