Sygnał, w jakim kierunku idzie niemiecka strategia, Baerbock wysłała już w poniedziałek wieczorem. Minister wzięła udział w ambasadzie RFN w Warszawie w obchodach Święta Jedności. Jednak w wygłoszonym przemówieniu nie odniosła się ani słowem do zapowiedzi kilka godzin wcześniej Zbigniewa Rau wysłania noty dyplomatycznej, w której polskie władze po raz pierwszy postawiły na agendzie stosunków dwustronnych kwestię reparacji. A ambasador Thomas Bagger zrobił tylko aluzję do tej kwestii, wskazując, że wobec wojny w Ukrainie Polska i Niemcy powinny unikać kwestii, które je dzielą.
Czytaj więcej
Polskie społeczeństwo wciąż odczuwa skutki niemieckiej napaści i okupacji. Czas się zmierzyć z tym problemem - powiedział szef polskiego MSZ Zbigniew Rau podczas wspólnej konferencji ze swoją niemiecką odpowiedniczką, Annaleną Baerbock.
Tego wieczoru w niemieckim przedstawicielstwie nie zjawił się żaden przedstawiciel polskich władz czy PiS, nawet na poziomie wiceministra. Rząd strategię Berlina mógł więc poznać dopiero następnego dnia, w czasie rozmów obojga ministrów. Na konferencji prasowej po tym spotkaniu polski minister obszernie odnosił się do kwestii reparacji, wskazując, że od tego zależy prawdziwe pojednanie obu krajów. Mówił także, że w ten sposób Polska i Niemcy mogłyby dać przykład światu, jak ostatecznie zamknąć krzywdy wyrządzone inwazją jednego kraju na drugi, być może odnosząc się do wojny na wschodzie. Minister wyraził też nadzieję, że stanowisko Niemiec „będzie ewoluowało”.
Jednak reakcja Baerbock była zupełnie odmienna. Minister poświęciła bezpośrednio kwestii reparacji dosłownie dwa zdanie. W jednym, w czasie wstępnego oświadczenia, powtórzyła znane stanowisko Berlina, że kwestia jest z punktu widzenia prawnego zamknięta. W drugim, w odpowiedzi na pytania dziennikarza, przyznała, że ten temat był omawiany w czasie rozmów obu delegacji.
Z naszych informacji wynika, że strategia Berlina niepodejmowania tego tematu wynika nie tylko z logiki prawnej, ale i politycznej. Za Odrą temat reparacji i szerzej ataków na Niemcy postrzega się jako element kampanii wyborczej PiS mobilizacji zniechęconego coraz gorszą sytuacją gospodarczą elektoratu. Niemieckie władze nie chcą się w taką logikę wpisywać.